niedziela, 25 grudnia 2016

Moje Betlejem


Nie było miejsca dla Ciebie. 
W Betlejem, w żadnej gospodzie
i narodziłeś się Jezu w stajni, 
w ubóstwie i chłodzie.
Nie było miejsca, choć zszedłeś 
jako Zbawiciel na ziemie,
by wyrwać z czarta niewoli, 
nieszczęsne Adama plemię
Nie było miejsca,choć chciałeś 
ludzkość przytulić do łona
i podać z krzyża grzesznikom 
zbawcze,skrwawione ramiona.
Nie było miejsca, choć zszedłeś ogień miłości zapalić 
i przez swą mękę najdroższą 
świat od zagłady ocalić.

Uwielbiam Święta Bożego Narodzenia - ich nastrój, zapach, kolorową otoczkę, rodzinność, tradycje - te kulinarne i te "podchoinkowe". Lubię oglądać świąteczne, amerykańskie filmy familijne i słuchać świątecznej muzyki (szczególnie obcojęzycznej)... Polskie kolędy też słucham i śpiewam, ale niektóre mnie drażnią. Zwłaszcza te z pieluszkami i innymi zdrobnieniami...

Narodzenie Jezusa jest dla mnie niesamowite z powodu faktu, że Bóg postanawia wcielić się w słabe ciało człowieka i towarzyszyć naszej niedoli tu na ziemi. ON - wszechmocny, wszechpotężny i ... (mnóstwo słów, które i tak nie oddadzą Jego natury) uniża się tak bardzo... dlaczego? Robi to z miłości do człowieka. Z miłości do człowieka, który tak do końca nie umie odpowiedzieć na tą miłość. Ciągle zaganiany, ciągle nieprzygotowany, nieustannie zmartwiony losem... To jest dla mnie największa Tajemnica Wcielenia i to ona zajmuje moje myśli  zawsze w okolicy Bożego Narodzenia. Nie Jezusek, żłóbek, pastuszkowie... ale ogromne uniżenie Boga, które ciągle spotyka się z niezrozumieniem. Wcielenie, które stało się preludium do Męki, Śmierci i Zmartwychwstania.

Może to przez naturę melancholika, a może przez studia teologiczne, które pokazały mi inny sposób patrzenia na wiarę... Jaka by nie była przyczyna, lubię te rozmyślania - pokornieję od nich, uświadamiam sobie ile przede mną pracy, aby choć trochę odbijać tę Bożą uniżającą się Miłość.

niedziela, 23 października 2016

Dialog i miłosierdzie

„Nie prowadzimy dialogu, kiedy nie wysłuchujemy wystarczająco, albo mamy skłonność do przerywania mówiącemu, by pokazać, że mamy rację. A ileż to razy, kiedy słuchamy kogoś, wpadamy mu w słowo, mówimy: «Nie, to nie tak!» i nie dajemy mu dokończyć, kiedy chce wyjaśnić, o co mu chodzi. A to przeszkadza w dialogu: to jest agresja. Natomiast prawdziwy dialog wymaga momentów milczenia, w których przyjmujemy nadzwyczajny dar Bożej obecności w naszym bracie”


sobota, 15 października 2016

Święta Teresa uczy modlitwy

François Gérard - Sainte Theresa
„Tylko miłość nadaje wszystkiemu wartość.” 
święta Teresa z Ávili


Dziś wspomnienie św. Teresy z Ávili, zwanej też Teresą Wielką. Żyła ona w latach 1515-1582. Była mistyczką oraz reformatorką zakonu karmelitanek. Musiała mieć wyjątkowo wygodne buty, bo jej zaangażowanie zaowocowało wielkimi dziełami.

Dzieła świętej Teresy z Ávili są jednymi z najwybitniejszych w literaturze mistycznej Kościoła katolickiego.Teologia mistyczna w nich spisana wywarła formacyjny wpływ na wielu teologów kolejnych wieków, m. in. na szczególnie cenionego przeze mnie świętego Franciszka Salezego.

Teresa Wielka razem z Katarzyną ze Sieny, jako pierwsze spośród kobiet zostały ogłoszone doktorami Kościoła. 


Przy okazji dzisiejszego wspomnienia, trafiłam na wskazówki Św. Teresy dotyczącymi modlitwy. Znalazłam je na stronie deon.pl. Ich treść bardzo mnie poruszyła i zainspirowała do przyjrzenia się własnej modlitwie.

-------------------

1. Modlitwa, aby była prawdziwa, musi się wspomagać postem, dyscypliną i milczeniem, gdyż modlitwa i troska o swoje zadowolenie są nie do pogodzenia.

2. Cały fundament modlitwy musi być oparty na pokorze. Im bardziej się dusza zniża na modlitwie, tym bardziej Bóg ją wznosi.

3. Pierwsza nauka, jaką nam Mistrz niebieski daje co do modlitwy, to abyśmy się modlili na osobności, jak On sam zawsze to czynił, ile razy się modlił; nie żeby tego potrzebował dla siebie, ale aby nas przykładem swoim nauczyć. Niepodobna rozmawiać zarazem z Bogiem i ze światem; a przecież wielu jest takich, którzy chcą dokazać tej rzeczy niepodobnej, modląc się i zarazem przysłuchując wszystkiemu, co wkoło nich się mówi, albo zatrzymując się myślą nad lada rzeczą, która im przyjdzie do głowy, i nie starając się zgoła o powściągnięcie tych świadomych i dobrowolnych roztargnień. Że taki sposób traktowania modlitwy nie uchodzi, tego nie trzeba dowodzić.

4. Droga modlitwy nie polega na tym, aby wiele myśleć, ale wielce miłować; i dlatego czyńcie właśnie to, co bardziej będzie was przebudzać do miłowania.

5. Modlitwa Pańska będzie wam księgą nad wszystkie książki najlepszą, którą jeśli będziecie czytać z miłością i pokorą, jeśli w tym zachowacie pilność, nic więcej nie będzie wam potrzebne.

6. Nie długość czasu poświęconego na modlitwę stanowi o postępie duszy. Bo i te posługi zewnętrzne, gdy na nich przez posłuszeństwo czy dla pożytku drugich czas trawicie, wielką wam będą do postępu wewnętrznego pomocą i w jednej chwili lepiej was mogą przysposobić do zapałów miłości Bożej niż długie godziny rozmyślania.

7. Modlić się za dusze pozostające w grzechu śmiertelnym to prawdziwie wielka jałmużna i uczynek w najwyższym stopniu miłosierny.

8. Roztargnienia na modlitwie to rzecz nieunikniona, zatem ani niepokoić się tym, ani martwić nie powinniśmy. Nie zważajmy na wyobraźnię i jej wybryki. Niech sobie lata i kręci się ta żegotka młyńska jak jej się podoba, a my tymczasem mielmy naszą mąkę, spokojnie dalej pracując wolą i rozumem.

9. Nie rozumiem, czego obawiają się ci, którzy lękają się rozpocząć modlitwę myślną, ani nie wiem, czego się boją. Demon dobrze wie, co robi, wzbudzając ten strach, aby naprawdę wyrządzić nam krzywdę, gdyż wzbudzając te lęki, powoduje, że nie myślę o tym, czym obraziłam Boga, ani o tym, jak wiele Mu zawdzięczam, ani że istnieje piekło i że istnieje chwała, ani o wielkich trudach i boleściach, które Pan przeszedł dla mnie.

10. Przez modlitwę - jeśli dusza w niej wytrwa, pomimo grzechów i pokus, i upadków na tysiące sposobów, które demon podsuwa - Pan doprowadzi ją, w końcu, do portu zbawienia.

(Więcej porad znajdziesz w książce "Modlitwa. Mądrość doktorów Kościoła".)

poniedziałek, 26 września 2016

Wędrowcy

Quidquid agis, prudenter agas et respice finem
Cokolwiek czynisz, czyń rozważnie i patrz końca.
Owidiusz


Dwa lata temu w auli św. Pawła odbyło  się niesamowite spotkanie. Z okazji 100-lecia Ruchu Szensztackiego, papież Franciszek odpowiedział na pytania zebranych członków różnych wspólnot szensztackich. Między innymi padły słowa:

"Dlatego też nie bójcie się wyruszać w drogę. Jednak gdy spotkamy na niej jakieś piękne i przyjemne miejsce, nie zatrzymujmy się. Mamy być wędrowcami a nie włóczęgami. Wychodzimy w konkretnym celu, a nie po to, by kluczyć w labiryncie nas samych."
(26 października 2014 r., 
papież Franciszek do Ruchu Szensztackiego)

źródło: www.szensztat.pl
Całe poznanie siebie, przeszukiwanie wnętrza, szukanie ideału osobistego nie może stać się kluczeniem w labiryncie nas samych.

Moim celem jest świętość, apostolstwo, Niebo... Nie chcę się się zatrzymać w tym pięknym miejscu jakim jest odkrycie mojego "ja". Dotarłam do siebie, cieszę się tym, ale moja droga jeszcze się nie skończyła. Chcę być wędrowcem - patrzę do przodu, na cel, na "koniec".  Coś tam przede mną się odsłania - jakieś pomysły na przyszłość, zadania i wyzwania... Mimo, że nie widzę ich wyraźnie, to wierzę, że będą mnie prowadziły do celu. 

Jack Canfield pisze, że gdy poznasz swój cel, powoli będą się przed Tobą odkrywały ścieżki prowadzące do niego. Warunek: musisz mieć cel, "patrzeć końca". Coś w tym jest. 

Cokolwiek czynisz < gdy podejmujesz decyzje, co dalej robić > 
... czyń rozważnie < rozmyślaj nad tym, planuj >
... i patrz końca < nie czekaj na koniec, ale wpatrzony w cel idź do przodu, nawet jeśli dziś nie wyraźnie widzisz drogę >

Jestem podekscytowana z powodu tego co przede mną. Życzę Tobie tego uczucia - entuzjazmu, wiary w Boże prowadzenie i wytrwałości w dążeniu do celów! 

niedziela, 18 września 2016

Stasiu i kanapa

"Do wyższych rzeczy jestem stworzony i dla nich winienem żyć"
Św. Stanisław Kostka



Ksiądz wikary podczas dzisiejszej mszy dziecięcej opowiadał o młodym chłopcu, który mimo, że żył krótko, zdążył zachwycić świat. Żył blisko 500 lat temu, w innym świecie, w innej epoce, kulturze - mimo to wciąż jest wzorem dla młodzieży.

Dziś jest święto Stanisława Kostki.

Dziś też odbyła się inauguracja roku formacyjnego Ruchu Szensztackiego w naszej diecezji. Siostra Edyta w impulsie inauguracyjnym odniosła się do przemówienia papieża Franciszka "o kanapie".

"Aby pójść za Jezusem, trzeba mieć trochę odwagi, trzeba zdecydować się na zamianę kanapy na parę butów, które pomogą ci chodzić po drogach, o jakich ci się nigdy nie śniło, ani nawet o jakich nie pomyślałeś, po drogach, które mogą otworzyć nowe horyzonty..." (papież Franciszek)


Tak sobie pomyślałam o Stanisławie Kostce... Ten to dopiero miał odwagę... Zostawił za sobą kanapę - wygodne i bezpieczne życie, edukację, wypracowaną przez rodzinę pozycję społeczną. Zamienił kanapę na parę wygodnych butów i wyruszył do Rzymu. Wyruszył, aby spełnić pragnienia serca. Matka Boża powiedziała mu we śnie, że ma zostać jezuitą. Wiedział, że rodzice się nie zgodzą, a zakon bez rodzicielskiego błogosławieństwa go nie przyjmie. Nie zraził się, szukał dalszych możliwości spełnienia pragnienia serca. Tak dotarł do Rzymu. Tam też zakończył ziemskie wędrowanie, prawie jak święci Apostołowie.



"... życie jest piękne zawsze wtedy, kiedy chcemy je przeżywać, zawsze wtedy, gdy chcemy pozostawić ślad." (papież Franciszek)

Stasiu zostawił ślad...

Boże! Daj mi wytrwałość w podróżowaniu do mojego Rzymu, nie pozwól mi przysnąć na kanapie. Amen

wtorek, 6 września 2016

Powakacyjny zawrót głowy

Nie mogę się pozbierać po tych wakacjach...

Mam wszędzie bałagan, tony prania, zaległości w papierach, na blogach...

Mam też niezłą plątaninę myśli w głowie - wakacyjnych wspomnień, rekolekcyjnych przemyśleń, urodzinowych postanowień, planów na nowy rok szkolny, itp.,  itd...

Codziennie myślę o tym, że chciałabym coś mądrego napisać, coś ciekawego Wam przekazać, np. jakąś refleksję z czytanych przez wakacje książek ks. Józefa Tischnera. Niestety trafiam na jakiś mur intelektualny, który uniemożliwia mi zebranie myśli. Pamiętam jednak o Was, którzy tu zaglądacie i obiecuję, że jak tylko się ogarnę to zburzę mur i coś napiszę.

Tymczasem zostawiam Was z o. Adamem Szustakiem. Lubię jego nocne vlogi - mówią o sprawach serca, o sprawach, które za dnia są niewidoczne lub niezrozumiałe...



piątek, 29 lipca 2016

Błogosławieni miłosierni

MACIEJ KULCZYŃSKI /PAP

"...pomnażajmy dzieła kultury gościnności, dzieła ożywiane miłością chrześcijańską, miłością do Jezusa ukrzyżowanego, do Ciała Chrystusa. Służenie z miłością i czułą troską osobom potrzebującym pomocy sprawia, że ​​wszyscy wzrastamy w człowieczeństwie i otwiera nam ono drogę do życia wiecznego: kto pełni uczynki miłosierdzia, nie boi się śmierci."

/Papież Franciszek w szpitalu dziecięcym, 28 lipca 2016 r.)


Od kilku dni żyję Światowymi Dniami Młodzieży. Śledzę media społecznościowe, oglądam relacje na żywo, rozmawiam telefonicznie z tymi, co w Krakowie... Wzruszam się co chwilę, uśmiecham do telewizora, chłonę słowa papieża Franciszka jak gąbka. Żałuję, że nie mogę na żywo przeżyć spotkania w Krakowie, doświadczyć atmosfery radości i podzielić się entuzjazmem wiary, ale ... z drugiej strony ... dzięki temu, że jestem w zaciszu swojego mieszkania mam przestrzeń do wsłuchania się w treści przekazywane przez Ojca Świętego. Wieczorami odsłuchuję albo czytam przemówienia po raz drugi. Papież nie mówi nic nowego - ciągle i ciągle nawołuje do miłosierdzia w stosunku do najsłabszych, chorych, opuszczonych, skrzywdzonych, wygnanych... Dzisiejszy dzień w Krakowie z mojej perspektywy był bardzo refleksyjny. Z niecierpliwością czekam jutra...


Równolegle czytam nową książkę z biblioteczki szensztackiej "Pod spojrzeniem miłosiernie kochającego Ojca". Są to wybrane teksty o. Józefa Kentenicha o miłosierdziu. Nowa lektura w połączeniu z nauczaniem papieża tworzy kolejne elementy układanki, jaką jest moja droga.

niedziela, 17 lipca 2016

Wolność part I

„To bardzo ważne, by człowiek umiał zmieniać od czasu do czasu punkty swego widzenia świata. Nie wolno przywiązywać się do jednego okna. Zmieniać punkty widzenia to wznieść się ponad siebie, ponad własne uczucia, własne interesy, to patrzeć na siebie tak, jak by się było kimś innym. Jakiś stopień wolności jest warunkiem myślenia. Wolność przypina człowiekowi skrzydła. Dzięki tym skrzydłom człowiek może unieść się ponad swój mały świat. Może popatrzeć na siebie z zewnątrz. Dopiero porównując wewnętrzny i zewnętrzny obraz samego siebie, może człowiek przybliżyć się do prawdy”. 
/ks. J. Tischner/


Tak to chyba jest, że dopóki nie wzniesiesz się ponad siebie, nie przekroczysz swojego sposobu myślenia to nigdy nie dowiesz się kim tak naprawdę jesteś.


Kiedyś miałam takie postanowienie, że codziennie będę rozmyślać o wolności - czym ona jest dla mnie, jak ją rozumiem, jak ją opisuje Ewangelia, co na jej temat mówią mistrzowie życia duchowego...

Rozmyślając, poddawałam się różnym "eksperymentom" związanym z wolnością - wypowiadałam się w sposób wolny obserwując otoczenie; uwalniałam się od swojego zdania poprzez niewypowiadanie go; pytałam choć nie wypadało; pozwoliłam sobie na wolność myśli; nie trzymałam się kurczowo swojego zdania; obserwowałam siebie stając z boku - jadłam rzeczy, których wcześniej nie próbowałam, zaczęłam jeździć samochodem, przekraczałam swoje lęki np. lęk wysokości sforsowałam dobrowolną  przejażdżką gdańskim kołem młyńskim... Każda próba miała na celu pokazanie sobie samej jak wiele drzemie we mnie możliwości - jeśli tylko rozprostuję skrzydła, jeśli zacznę w sposób wolny podejmować decyzje.

Nie mówię, że każda moja decyzja jest mądra i dobra - każdy błądzi... Uczę się na błędach, ale nie powstrzymują mnie one przed kolejnym krokiem. Mam takie wrażenie, że raz odzyskaną wolność wewnętrzną trudno zamknąć z powrotem w klatce. W każdym razie, chcę bardzo, żeby tak było... dlatego staram się regularnie korzystać z sakramentu pokuty, żeby poczucie własnej beznadziejności nie zabierało mi tej wolności oraz pewności obranej drogi... Ostatecznie, bez Bożej łaski człowiek sobie sam nie poradzi nawet z najpiękniejszymi i najszczytniejszymi celami!

środa, 13 lipca 2016

Grawitacja

"Grawitacja nie istnieje, to życie po prostu jest ciężkie."
Stephen King

W jasny i słoneczny dzień stąpam lekko i pewnie. 

Są jednak takie dni, że siła grawitacji przyciąga mocniej do podłogi. Jeszcze widzę drogę przede mną, ale kroczę nią jakby w zwolnionym tempie. Zastanawiam się, czy w takich chwilach iść dalej czy stanąć...? 

Zdecydowanie częściej nie zatrzymuję się. Zwalniam maksymalnie, by bardziej wsłuchać się w otoczenie. Próbuję dostrzec przyczyny zwątpienia lub zachęty do dalszej drogi. I chociaż nie lubię tego stanu, to doświadczenie nauczyło mnie, że grawitacja ostatecznie zawsze odpuszcza, a mój krok robi się znów lżejszy i pewniejszy... 

Dziś jeszcze mnie trzyma, ale to kwestia czasu - to co najlepsze wciąż jest przede mną!

poniedziałek, 4 lipca 2016

Cierpienie i Miłość

FOT. ELŻBIETA LEMPP
„Do prawdy dochodzi się rozmaitymi drogami. - Przyznajmy, że są takie prawdy, do których - dochodzi się również poprzez męczeństwo. Jedną z takich prawd jest prawda, że cierpiąc, cierpimy z Chrystusem. Nie żyjemy dla siebie i nie umieramy dla siebie. Czy żyjemy, czy umieramy, należymy do Boga (św. Paweł). Dzięki temu odkryciu możemy mieć udział w Boskiej godności cierpienia. Niemniej nie cierpienie jest tutaj ważne. Nie ono dźwiga. Wręcz przeciwnie, cierpienie zawsze niszczy. Tym, co dźwiga, podnosi i wznosi ku górze, jest miłość”. /ks. J. Tischner, 1999/

Gdy ktoś mówi, że cierpienie uszlachetnia, że jest błogosławieństwem czy znakiem Bożego wybrania, zapala się w mojej głowie czerwona lampka. Właściwie nie tylko w głowie - w sercu, w duszy, wszystko mi mówi, że to nie tak... nie o to chodzi, czegoś brakuje w tych tezach. Do dziś nie umiałam tego prosto wytłumaczyć. W końcu ks. Tischner mi to w głowie uporządkował.

Nie mam problemu z "cierpieniem"... Wiadomo nie jest przyjemne, boli, ale jest i na dzień dzisiejszy je przyjmuję... Intuicyjnie zawsze czułam, że ono mnie nie podnosi, że to nie ono mnie uszlachetnia. Każdy ma swoje małe lub wielkie cierpienia - jedni fizyczne, inni psychiczne, jeszcze inni emocjonalne. Moje "macierzyńskie cierpienie", samo w sobie, mnie niszczy. I nieważne, jak sobie będę to tłumaczyć - dar, stygmat, bliskość Ukrzyżowanego... nieważne... cierpienie niszczy... Chyba, że... jest MIŁOŚĆ! 

W śmierci na krzyżu to nie cierpienie Chrystusa było ważne, ale Miłość Boga do człowieka. To moc miłości jest w stanie sprawić, że człowiek mimo bólu wzrasta. Cierpienie bez miłości zawsze jest drogą w dół, ku beznadziei...

Czyli moje ludzkie cierpienie może być darem "dla" tych, których kocham, za tych, którzy potrzebują szczególnego wsparcia, za tych, którzy sobie nie radzą... dar z miłości. 

MIŁOŚĆ jest kluczem wszystkiego. Może nie jest to nowe odkrycie, ale jak ważne na każdym kroku sobie je powtarzać i uaktualniać!

Dziękuję Ci księże Józefie! Dziś ułożył mi się kolejny puzzel. Zawsze lubiłam puzzle. Życie to milion puzzli...

czwartek, 30 czerwca 2016

Echo

Jakiś czas temu otrzymałam maila. Marta (autorka maila) zgodziła się na publikację swojego spojrzenia, swojego świadectwa. Bardzo jej za to dziękuję! To ważne, bo pokazuje, że to wszystko co tu piszę może stać się czyjąś codziennością.

"Ideał osobisty jest jak gen. Człowiek nosi go w sobie i nie może się go pozbyć. Co najwyżej zagłuszyć jego działanie.

Szłam za głosem mojego ideału nawet wtedy, gdy nie miałam świadomości jego istnienia. Może niepewnie, jak chodzi się w ciemności, może pominęłam jakieś ważne zakamarki mojej drogi, ale mam nadzieję, że nie zmarnowałam tego daru zbyt wiele. Więcej już nie chcę go marnować. Chcę go nieść i pomnażać do samego końca.

Rozpoznanie ideału to ważne wydarzenie. To jakby usłyszeć samego Boga mówiącego: <<Stworzyłem cię specjalnie w tym czasie i miejscu, między tymi ludźmi. Wszystko w tobie przemyślałem, bo taki jesteś Mi potrzebny.>> Czy jest coś piękniejszego niż wyznanie Bożej Miłości?"




--------------------------------------------------
ps. Jeśli chcesz podzielić się swoim spojrzeniem na ideał osobisty - napisz do mnie...

poniedziałek, 27 czerwca 2016

"Jesteś swoją przeszłością"

 

Co ja mogę, że uwielbiam słuchać o. Adama Szustaka. W materiałach jakie publikuje na swoim kanale "Langusta na palmie", a jest tego mnóstwo, każdy znajdzie coś poruszającego. Nie ważne w co się wierzy, a w co nie, tam nie ma nawracania na siłę. Jest za to dużo miłości i dużo życiowej mądrości... 

Odcinek vloga, który dziś prezentuję, dotyczy przeszłości, w szczególności tego co w niej trudne... "Jesteś swoją przeszłością" - mówi o. Adam. Nie uciekniesz od tego co Ciebie ukształtowało. Wielu mądrych mówiło: zostaw co było, zapomnij i idź do przodu... Czy to metoda? U mnie się nie sprawdziła. Dopiero, gdy zaakceptowałam moje życie w całości, dopiero gdy niemalże pokochałam wszystkie trudne miejsca w mojej historii, zaczęłam tak naprawdę iść do przodu. Przeszłość przestała być balastem, a stała się błogosławieństwem. 

Usiądź dziś na ławce z o. Adamem. Posłuchaj i porozmyślaj. "Spójrz na swoją historię... i ucałuj ją"...

czwartek, 23 czerwca 2016

Wierszem pisane

Dziś kolejny odcinek mojego odsłaniania... Tylko trochę z innej strony.

Wiersze zaczęłam pisać w wieku 16 lat. Od tamtego czasu zebrało się ich ponad dwie setki, a liczba wciąż jest rozwojowa. Jak czytam teraz moje pierwsze liryki, to aż się uśmiecham. Jak na romantyka przystało - zdecydowana większość jest o miłości... Na początku wiersze były rymowane. Z czasem rymy odchodziły w zapomnienie, ustępując miejsca wolnym myślom. Dlatego ochrzciłam te moje liryczne twory - westchnieniami.

Postanowiłam wybrać kilka z nich i opublikować. Może ktoś coś nich odnajdzie, ktoś się uśmiechnie albo zamyśli... Szkoda, żeby tak leżały w szufladzie... Niektóre są bardzo stare...

Zapraszam na spotkanie z moimi westchnieniami >> TUTAJ <<

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Mgła

Czasem w życiu napotykam więcej trudności niż jestem w stanie w danej chwili unieść. Nie mam siły na kolejny krok, na realizację planu, wypełnienie postanowień. Nie wiem czego tak naprawdę chcę. Nie wiem czego chce ode mnie Bóg. Czuję się wtedy, jakbym weszła w mgłę. Tracę widoczność i orientację.

Dawniej był to dla mnie koniec świata. Trochę tak, jakby nagle ginął świat. Dla melancholika taka mgła to totalna depresja, stan, w którym rządzi smutek, a tuż za nim podąża rozpacz...

Dziś mgły przychodzą tak samo jak dawniej, ale już inaczej na nie reaguję. 

Przede wszystkim życie pokazało mi, że każda mgła w końcu opada. 
Poza mgłą świat pozostaje taki jak był... Jest kolorowy i pełen wyzwań. 
We mgle zwalniam. Wyciszam się, więcej się modlę, nawet gdy mam wrażenie, że Bóg nie słucha. 

Czasem myślę, że mgła jest po to, aby mi przypomnieć o Bogu... Jak się rozpędzę na drodze życia, to zdarza się, że moja relacja z Bogiem traci na jakości. Niby codziennie pamiętam, niby moje cele są ciągle tak samo wielkie, ale... życie jest życiem, a ja tylko człowiekiem. Kiedy przychodzi dół, okazuje się, że jestem słaba i tylko On może mnie z niego wyciągnąć. 

Kiedyś mgły mnie zabijały, teraz mnie rozwijają. Uczą mnie nie tracić nadziei. 

piątek, 17 czerwca 2016

Moje życie

Od jakiegoś czasu myślę, że czegoś tu brakuje... Tu na blogu, tu w tym moim dzieleniu się refleksjami, pomysłami... Nie wiem czy to to, ale czuję, że czas by powiedzieć parę słów, skąd to wszystko się wzięło... Chcę Ci opowiedzieć coś o moim życiu i o tym, jak Pan Bóg w nim namieszał...

Miałam bardzo dobre dzieciństwo. Mam kochanych rodziców, wspaniałych braci, kochaną babcię. Mam też super ciocie, wujków i "kuzynów" z Gniazda Zawierzenia (kurs Związku Rodzin Szensztackich, który są częścią Dzieła Szensztackiego). To moja rodzina.

W moim życiu, począwszy od Pierwszej Komunii Świętej był obecny bardzo intensywnie Bóg. Był ze mną zawsze, a ja starałam się być dla Niego na miarę mojego wieku i możliwości.

W podstawówce byłam "kujonem". Tak mówią moi bracia, ale ja po prostu zawsze lubiłam się uczyć i czytać książki. Czas liceum przeżyłam jak na nastolatkę przystało - wyszumiałam się ile konieczne, ale bez przesady... Potem studiowałam na Politechnice Gdańskiej. Padałam i powstawałam jak większość studentów.

Od dziecka miałam dużo energii do działania (duży udział choleryka w temperamencie), więc udzielałam się w parafiach, w Ruchu Szensztackim, muzycznie, animacyjnie, kulturalnie i turystycznie...

Męża poznałam na spływie kajakowym. Rok później pobraliśmy się. Dołączyliśmy do wspólnoty rodzin szensztackich. Prowadziliśmy pozytywnie towarzyski styl życia. Po dwóch latach małżeństwa, dokładnie 10 lat temu z wielkim brzuchem broniłam magisterkę. Miesiąc po obronie, z głową pełną konkretnych wyobrażeń i planów na przyszłość, urodziłam... Zawsze chciałam być mamą. Chciałam urodzić dużo dzieci i być mamą, tak jak moja mama... Urodziłam pierwszą córkę - Julię.

Pan Bóg miał swój plan w stosunku do mojego macierzyństwa... W 6 tygodniu życia Julki już wiedzieliśmy, że coś jest nie tak, w piątym miesiącu poznaliśmy diagnozę - rdzeniowy zanik mięśni, a w szóstym trafiliśmy na OIOM i wyszliśmy z niego z respiratorem i całkiem niespodziewaną wizją przyszłości... Wszystkie perypetie życia z Julką opisuję na blogu julinek.blox.pl. Próbowałam nawet napisać coś na kształt książki, ale przerosło mnie to wyzwanie - zostało 6 pierwszych rozdziałów.

Nie chcę w tej opowieści powielać całej historii - tę możecie doczytać sami na blogu Julki... Chciałabym się tutaj skupić na jednej stronie życia, która doprowadziła mnie do wszystkiego, co związane z ideałem osobistym i samowychowaniem. (!!! To tylko jedna strona życia, opisana przez melancholika, który jest we mnie bardzo mocny. Na szczęście życie ma wiele stron - naszą umacniająca się miłość małżeńską, rosnącą Marysię, radość z rodziny i przyjaciół, rozwój muzyczny, itd...!!!)

Pierwsze lata życia Julki upłynęły na walce o oddech, na intensywnej rehabilitacji, w ogromnej nadziei, że stanie się ... coś... Po dwóch latach, których zupełnie nie pamiętam - urodziłam Marysię.

Życie z respiratorem i innymi aparatami jest życiem w ciągłym napięciu, trochę jak na bombie. Julia wymaga 24-godzinnej opieki, czuwania i pielęgnacji. Jej umysł chłonie wszystko, ale ciało jest unieruchomione całkowicie. Jednym słowem - nie pracuję, jestem w domu, jestem mamą na pełnym etacie. Nie żalę się, chociaż nie jest łatwo.

Któregoś dnia, mniej więcej 6 lat temu, dotarło do mnie, co się wydarzyło w moim życiu. Wcześniej nie miałam na to czasu. Julia była pogodnym, uśmiechniętym maluchem, a ja otrzymywałam bardzo dużo  energetycznego wsparcia od otoczenia... Jednak... uśmiech zniknął wraz z mimiką twarzy, a wsparcie ucichło, bo nie było już czego wspierać. Życie spowszedniało... Walka przestała być walką, zaczęła być codziennością... Co jakiś czas wydarzało się wprawdzie coś dramatycznego - zatrzymanie akcji serca, zapalenie płuc jedno, drugie, ale to też właściwie stało się typowe.

Z czasem musieliśmy zwolnić, ponieważ forma Julii spadła, a jej wytrzymałość na nasze eskapady razem z nią. Moja choleryczna natura doznała szoku, a melancholiczna - objawów depresji...

"Na skraju obłędu", chwyciłam jedynej możliwej deski...  - wiary, że wszystko ma sens, wiary, że Pan Bóg ma plan miłości wobec mnie. Sięgnęłam głębiej po ascezę szensztacką, aby ten plan odkryć. Zaczęłam ogarniać wszystko krok po kroku. Na początku z pomocą kierownika duchowego, potem samodzielnie. Nie mogąc prowadzić w pełni aktywnego życia, skupiłam się na wewnętrznej aktywności. Tak zaczęłam szukać ideału osobistego. W miarę poszukiwań dostrzegałam co raz więcej i więcej. Ta pozornie beznadziejna sytuacja życiowa umożliwiła mi osobisty rozwój. Moje horyzonty myślenia i odczuwania nie mogłyby się tak rozszerzyć w żadnej innej sytuacji. Uwypuklająca się we mnie wrażliwość, czujność i przenikliwość niezbędne do życia z Julką, okazują się niesamowitym narzędziem również poza domem - we wspólnocie, wśród ludzi, do zadań, które się przede mną odsłaniają. I chociaż nie mogę powiedzieć: "super się stało Boże, żeś mi taki zaplanował los" i wiele nocy nie przesypiam z powodu łez i pociętego na kawałki matczynego serca, to nigdy nie wątpię w sens tego wszystkiego. Ilekroć widzę Krzyż, tylekroć rozumiem. Taki los... mój los... a w nim całe bogactwo innych rzeczy, które zostały mi dane po to, aby przetrwać. Nie wiem co będzie dalej. W minionym tygodniu zmarła młodsza koleżanka Julki. Miała 8 lat... Wciąż żyję na "bombie" i jeszcze wiele przede mną. Wiem jednak, że mój cel życiowy, mój ideał, dyscyplina duchowa, którą staram się utrzymać, pomagają mi w przeżywaniu każdego dnia w poczuciu swoistego szczęścia. W pracy nad sobą staram się rozwijać to co mocne i dobre. To mi pomaga podnosić się w szczególnie trudnych chwilach.

Moje życie, nasze nietypowe rodzinne życie doprowadziło mnie tu. I cieszę się, że mogę być narzędziem w ręku Boga w ten sposób. Wierzę, że przyjdzie czas, kiedy nie będzie już łez i bólu... a dopóki ten czas nie nadejdzie będę dalej robić swoje...

wtorek, 14 czerwca 2016

Serce Jezusa

Serce Jezusa ... - zmiłuj się nad nami...


W miesiącu czerwcu przy modlitwie wieczornej razem z dziećmi odmawiamy Litanię do Najświętszego Serca Jezusowego. Codziennie czytając określenia Serca Jezusa zastanawiam się w jaki sposób moje serce jest do Niego podobne. Rozmyślam, w którym wezwaniu znajduję cząstkę swojego serca.

Chciałabym mieć serce takie jak Jezus - dobre, kochające, zjednoczone z Ojcem, sprawiedliwe, cierpliwe, wielkiego miłosierdzia, itd... Nie dam rady pracować nad każdą cechą. Skupię się nad rozwinięciem tej, która już we mnie się tli... tej, ukrytej w ideale osobistym.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Bądź oryginalny

Rok 1912, Józef Kentenich:

Nie pozwólmy na to, by rezygnować ze swojej indywidualności, którą podarowała nam natura, z właściwych cech naszej istoty i naszego postępowania. Nie możemy dopasować się do wszystkiego, nie wolno nam stawać się odbitką jakiegoś wzorca. Nie wolno nam stać się kopią, lecz każdy z nas musi być kimś oryginalnym.

Rok 2013, Papież Franciszek:

Oryginalność chrześcijańska to nie jednorodność. Przenika każdego, takiego, jakim jest: z jego osobowością, z jego cechami charakterystycznymi, z jego kulturą. Pozostaje on taki, jakim był, ponieważ jest to jego bogactwem i daje mu coś więcej, daje mu smak. Gdybyśmy dążyli do jednorodności, byłoby tak, jakbyśmy wszyscy byli posoleni w ten sam sposób. To samo działoby się, gdyby kobieta dodawała zbyt dużo soli; czulibyśmy tylko smak soli, a nie smak potrawy doprawionej solą. Oryginalność chrześcijańska polega właśnie na tym: każdy zostaje tym, kim jest, razem z darami, które dał mu Pan.

czwartek, 9 czerwca 2016

Ideał osobisty w Biblii

Zebrane przez o. Mirka:

Zwycięzcy dam manny ukrytej i dam mu biały kamyk, a na kamyku wypisane imię nowe, którego nikt nie zna oprócz tego, kto [je] otrzymuje.
Ap 2, 7

Oto mój Sługa, którego podtrzymuję. Wybrany mój, w którym mam upodobanie. Sprawiłem, że Duch mój na Nim spoczął;
Iz 42, 1

Ale teraz tak mówi Pan, Stworzyciel twój, Jakubie, i Twórca twój, o Izraelu: «Nie lękaj się, bo cię wykupiłem, wezwałem cię po imieniu; tyś moim! Gdy pójdziesz przez wody, Ja będę z tobą, i gdy przez rzeki, nie zatopią ciebie. Gdy pójdziesz przez ogień, nie spalisz się, i nie strawi cię płomień. Albowiem Ja jestem Pan, twój Bóg, Święty Izraela, twój Zbawca. Daję Egipt jako twój okup, Kusz i Sabę w zamian za ciebie. Ponieważ drogi jesteś w moich oczach, nabrałeś wartości i Ja cię miłuję, przeto daję ludzi za ciebie i narody za życie twoje. Nie lękaj się, bo jestem z tobą. Przywiodę ze Wschodu twe plemię i z Zachodu cię pozbieram. Północy powiem: Oddaj! i Południowi: Nie zatrzymuj Przywiedź moich synów z daleka i córki moje z krańców ziemi. Wszystkich, którzy noszą me imię i których stworzyłem dla mojej chwały, ukształtowałem ich i moim są dziełem.
Iz 43, 1-7

Przekażę ci skarby schowane i bogactwa głęboko ukryte, ażebyś wiedział, że Ja jestem Pan, który cię wołam po imieniu, Bóg Izraela. Z powodu sługi mego Jakuba, Izraela, mojego wybrańca, nazwałem ciebie twoim imieniem, pełnym zaszczytu, chociaż Mnie nie znałeś. Ja jestem Pan, i nie ma innego. Poza Mną nie ma Boga. Przypaszę ci broń, chociaż Mnie nie znałeś, aby wiedziano od wschodu słońca aż do zachodu, że beze Mnie nie ma niczego. Ja jestem Pan, i nie ma innego.
Iz 45, 3-6

Powołał Mnie Pan już z łona mej matki, od jej wnętrzności wspomniał moje imię. Ostrym mieczem uczynił me usta, w cieniu swej ręki Mnie ukrył. Uczynił ze mnie strzałę zaostrzoną, utaił mnie w swoim kołczanie. I rzekł mi: «Tyś Sługą moim, w tobie się rozsławię». Ja zaś mówiłem: Próżno się trudziłem, na darmo i na nic zużyłem me siły. Lecz moje prawo jest u Pana i moja nagroda u Boga mego. Wsławiłem się w oczach Pana, Bóg mój stał się moją siłą. teraz przemówił Pan, który mnie ukształtował od urodzenia na swego Sługę, bym nawrócił do Niego Jakuba i zgromadził Mu Izraela.
Iz 49, 1-4

«Oto przychodzę; w zwoju księgi o mnie napisano: Jest moją radością, mój Boże, czynić Twoją wolę, a Prawo Twoje mieszka w moim wnętrzu».
Ps. 40, 8-9

Przeto przychodząc na świat, mówi: Ofiary ani daru nie chciałeś, aleś Mi utworzył ciało; całopalenia i ofiary za grzech nie podobały się Tobie. Wtedy rzekłem: Oto idę - w zwoju księgi napisano o Mnie - abym spełniał wolę Twoją, Boże.
Hbr 10, 5-7

niedziela, 5 czerwca 2016

Piąty stopień ideału

“Droga do celu to nie połowa przyjemności, 
to cała przyjemność”
św. Jan Paweł II



Ostatni stopień formalny opisany w Ascezie Organicznej stwarza najwięcej kłopotu, co nie znaczy, że sobie z nim nie poradzimy...

Żeby ideał osobisty ziścił się w człowieku, powinien stać się motorem nie tylko świadomych działań (o których była mowa przy trzecim i czwartym stopniu formalnym), ale również naszych spontanicznych i podświadomych reakcji i decyzji. Wtedy cały człowiek stanie się złączony z Bogiem, na którego wzór został ukształtowany.

Gdzie zatem tkwi problem?

Większość działań człowieka należy do tych nie do końca nieprzemyślanych. Często działamy instynktownie, impulsywnie, a większość podświadomych i spontanicznych decyzji podejmujemy pod wpływem wyuczonych schematów czy naturalnego ludzkiego odczuwania. Nasze dzieciństwo, przeżycia, doświadczenie życia kształtują naszą podświadomość. Zakodowało się w nas wiele mechanizmów obronnych. Kierują nami różne rzeczy. Mną np. często kierują lęki... ograniczając skutecznie moje możliwości.

Chcemy wprowadzić ideał osobisty do podświadomości. Na pierwszy rzut oka wydaje się to niemożliwe. Można sobie zadać pytanie czy w ogóle realne jest osiągnięcie pełni ideału osobistego. Ojciec Kentenich odpowiada na nie w ten sposób:

“Czy ideał osobisty jest osiągalny? W pewnym stopniu jest osiągalny, gdyż zasadniczy pociąg duszy jest ideałem. Jeżeli odkrywam zasadniczy pociąg mojej duszy, już realizuję cząstkę mojego ideału. Ciągłe staranie, by go odkrywać i pielęgnować - to praca nad życiem w duchu ideału osobistego. Jednocześnie ciągle wchodzimy głębiej na drogę urzeczywistniania go. W ten sposób moje duchowe nastawienie zostaje ubogacone i bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, co wypełnia nasze wnętrze. W rezultacie wchodzimy na drogę wielostronnego rozwoju naszego ideału osobistego oraz życia w duchu wartości, które zawiera.”

Jak widzicie, nie chodzi tak naprawdę  o cel. Oczywiście - cel musi być wielki, inaczej byśmy przystanęli w połowie drogi. Jednak to właśnie droga jest dla nas ważniejsza od celu. To w trakcie podróży przez życie nieustannie wzrastamy do świętości. 

Poza tym, utrwalający się ideał w naszej świadomości, z każdym dniem przenika do podświadomości. Nagle zauważamy, że nie musimy już się skupiać by coś zrobić zgodnie z naszym ideałem, ale po prostu to robimy instynktownie. To dowód no to, że to jest to...

środa, 1 czerwca 2016

Czuję, że już wiem

Przychodzi dzień, kiedy nie obchodzi cię, co inni o tobie mówią 
i wreszcie sam wiesz kim jesteś.
Shrek


Czuję, że od jakiegoś czasu przeżywam ten "dzień". 

Codziennie myślę o tym, czy już jestem sobą czy jeszcze spełniam oczekiwania...
i każdego dnia co raz bardziej uwalniam się od fałszywego obrazu, jaki zakodował się przez lata w mojej podświadomości.  

Czuję, że wiem kim jestem...

Poznałam swoje imię. Widzę cel mojej podróży. Szczyt jest wyraźny, chociaż droga w wielu miejscach skrywa się za mgłą. Nie przeraża mnie to... już nie... Codziennie doświadczam, jak kawałek po kawałku odkrywają się nowe możliwości, nowe zadania, nowe umiejętności. Największe mgły opadają odkrywając piękno życia.


Każdego dnia dziękuję Bogu za to, że stworzył mnie właśnie taką, właśnie tutaj... I choć pod nogami nie raz kłoda za kłodą, to każdą z nich mogę z mniejszym lub większym wysiłkiem pokonam i pójdę dalej... do celu... 

I wiem też, że jeszcze wielu rzeczy się nauczę i po drodze dowiem o sobie. To mnie cieszy najbardziej!

wtorek, 31 maja 2016

Czwarty stopień formalny

Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali.
św. Jan Paweł II


Na dwóch pierwszych stopniach utrwalaliśmy ideał w naszej głowie i reflektowaliśmy nad sobą za jego pomocą. Wchodząc na trzeci stopień rozpoczęliśmy działać zgodnie z ideałem. Na tym nie koniec. Wdrapując się wyżej (lub wchodząc głębiej) ideał osobisty przynagla nas do nowych działań, w których będzie mógł się jeszcze bardziej uwidocznić.

Ideał stał się już dla nas siłą motywującą. Zakorzenił się w nas na tyle, że bez trudu przez jego pryzmat dokonujemy wyborów. 

W następnym kroku zaczyna nas przynaglać do działań, których wcześniej byśmy nie podejmowali. Staje się on najważniejszym i jedynym motorem naszej aktywności. Nasza świadomość została zdominowana przez ideał. Dostrzegamy coraz więcej możliwości do działania – nie chodzi tu jedynie o aktywność zewnętrzną. W zależności od ideału, każdy rozwija się w swoim obszarze świadomych dążeń. Jeden odkrywa, że może głosić Ewangelię na ulicy, a inny, że wygospodarowanie kilku godzin na modlitwę za innych to już nie problem… 

Wdrożenie tego stopnia wymaga od nas odwagi wyjścia ze swojej strefy bezpieczeństwa. Możliwości nowego wykorzystania swojego potencjału często znajdują się poza naszą codzienną, znaną na wskroś rzeczywistością. Czasem będzie tak, że entuzjazm zrobienia czegoś będzie nas popychał do nowych zadań, a czasem z lękiem złamiemy stare przyzwyczajenia i zrobimy coś nowego, coś czego Bóg od dawna od nas oczekuje.

Jednym słowem chodzi o to, żeby nie przestać się rozwijać. Zawsze się uczyć. Wciąż próbować coś nowego... Zgodnie z sobą i Bożym planem. Zawsze musimy  od siebie wymagać czegoś więcej...

czwartek, 19 maja 2016

Trzeci stopień formalny


"Człowiek nie jest tylko sprawcą swoich czynów, 
ale przez te czyny jest zarazem w jakiś sposób 'twórcą siebie samego'."
św. Jan Paweł II



Ponad rok minął od czasu, gdy wspomniałam po raz pierwszy o stopniach formalnych ideału osobistego. Pamiętacie? Jest ich pięć. O pierwszym pisałam --> TUTAJ, o drugim --> TUTAJ...

Pod koniec maja, podczas corocznego spotkania trójmiejskich rodzin, należących do Związku Rodzin, mam powiedzieć kilka słów o stopniach formalnych. Jest to tylko część programu, który w całości poświęcony jest ideałowi osobistemu oraz postanowieniu szczegółowemu. Przygotowując się do wystąpienia, musiałam w końcu usiąść i opisać pozostałe trzy stopnie formalne. Bardzo mnie to cieszy, bo przy okazji mogę się podzielić tym również z Tobą.

Dziś trzeci stopień. Określony został przez o. Kentenicha jako rozstrzyganie wątpliwości za pomocą ideału osobistego. Łatwo i niełatwo to sobie wyobrazić. Trzeba porozmyślać. Często spotykamy w życiu takie sytuacje, że nie wiemy po której stronie stanąć, co wybrać, kogo słuchać… etc…

Ideał jest moim drogowskazem. On może pomóc mi dokonać każdego wyboru. I nie mam na myśli jedynie wyborów ciężkiej wagi moralnej… W tych raczej kieruję się uniwersalną nauką Kościoła. Pozostaje cała rzesza małych spraw, w których nie podpowie mi ani katechizm, ani papież... Wtedy słucham swojego serca, swojego ideału.

To czy zabiorę głos w dyskusji, dziś, tu i teraz, czy upomnę brata czy go przyjmę takim jaki jest, czy wybiorę marsz w obronie życia czy cichą Adorację Najświętszego Sakramentu, jak spędzę popołudnie - z rodziną czy z przyjacielem w potrzebie. Na pierwszy rzut oka wszystko jest równie ważne i równie cenne i dobre. Jednak, gdyby się dobrze zastanowić... nie jesteśmy w stanie zrobić wszystkiego, a to znaczy, że trzeba wybierać. Czym się kierować w wyborze między dobrym i dobrym? Ideał osobisty jako kryterium wyboru wydaje mi się genialnym rozwiązaniem. Widzę tu dwie korzyści: (1) rozwiązanie wątpliwości oraz (2) ideał będzie coraz bardziej przenikał moje życie.

Chciałabym sypnąć jakimś błyskotliwym przykładem prosto z życia, ale nie mam takiego... Moje przykłady nie są dość czytelne - też dopiero nad tym pracuję. Póki co ideał jest dla mnie kartą przetargową w sytuacji, gdy ktoś mnie o coś prosi. Asertywność pozwala mi odmawiać udziału w różnych przedsięwzięciach, ale tak naprawdę to ideał decyduje.

Myślę, że każdy kto ma ideał i ma jego świadomość przeżył takie sytuacje w życiu, w których ideał zadecydował. Jeśli masz dobry przykład na realizację trzeciego stopnia ideału osobistego, to proszę napisz do mnie: aniabartczak@gmail.com . Może dzięki Tobie, łatwiej będzie mi wytłumaczyć słuchaczom i czytelnikom o co chodzi...

poniedziałek, 16 maja 2016

Kapitan Ameryka

Już dawno chciałam napisać coś o moich ulubionych bohaterach filmowych... W końcu nadarza się okazja... 6 maja odbyła się premiera najnowszego filmu o Avengers'ach - "Kapitan Ameryka. Wojna Bohaterów". Moi przyjaciele z ironicznym uśmiechem traktują moją małą obsesję na punkcie opowieści o superbohaterach. Nie jestem fanką komiksów, ale rzeczywiście bardzo lubię wszystkie filmy o supergościach...

Co w nich widzę?

Trudno to opisać. Niektórzy zrozumieją w mig o co chodzi, dla innych będzie to czysta abstrakcja.
Kiedyś o. Szustak z rozpromienioną twarzą opowiadał o Transformers'ach. Odnalazł w tym filmie m. in. analogie do życia duchowego...
I ja dostrzegam wszędzie analogie. Przede wszystkim skupiam się na osobowościach bohaterów, na ich przeznaczeniach, ideałach, a także relacjach.

Żeby było jasne - wiem doskonale, że są to postacie fikcyjne! Tak jak Kubuś Puchatek... Bohaterów Stumilowego Lasu analizują setki  psychologów, terapeutów, neurologów itd... Ja robię dokładnie to samo z Avengersami, X-Menami i innymi superherosami... Może to jest dziwne, ale nie umiem na nich inaczej patrzeć. Obok rozrywki, dostarczają mi mnóstwo danych "psychoanalitycznych"...

Nie będę spojlerować filmu, bo może ktoś jeszcze nie oglądał. Napiszę tylko, że film był dla mnie super. Pokazanie konfliktu między tytułowym bohaterem a Iron Manem, to jest coś co obserwuję na każdym kroku w rzeczywistym świecie.W polityce, w społeczeństwie, we wspólnocie, w rodzinie... Wszyscy jesteśmy super przekonani do swoich racji. I wszyscy rację w jakimś sensie mamy. Czasem idziemy na "noże", zdecydowanie częściej wykańczamy się słowami...
Starcia są nieuniknione, ale ważne jest to, jak się kończą. Codziennie zadaję sobie pytanie, co JA mogę zrobić by minimalizować moje małe tarcia z ludźmi. Jak zachować szacunek i miłość bliźniego w obliczu walki o prawdę, o pokój, o wartości, których jestem ambasadorem? ... (rozmyślam)

Wracając do Avengers'ów... Kapitan Ameryka jest chyba moim najulubieńszym bohaterem, a jego decyzje w najnowszej części tylko mnie w tym utwierdzają... Jest po prostu dobry i stały. Wierzy w ludzi, szanuje ich, ale nie może działać wbrew sobie, więc czasem staje okoniem. Taka postawa mnie inspiruje, motywuje.

Piszę o  tym, bo chciałabym zwrócić Twoją uwagę na to, że wszędzie można znaleźć inspiracje do pogłębiania życia duchowego. Boga można znaleźć nawet w filmach o superbohaterach, nie tylko w żywotach świętych i nauczaniu Kościoła... Mało tego - dostrzeganie Boga wszędzie tam, gdzie na pierwszy rzut oka Go nie ma, jest fascynujące i bardzo poszerzające horyzont.

czwartek, 21 kwietnia 2016

Życiowy cel

...wstań, nie skupiaj się na słabościach i wątpliwościach, wyprostuj się... Wstań i idź.
św. Jan Paweł II


Już w drugim rozdziale mojej nowej lektury (dla przypomnienia: "Zasady Canfielda...") czytam o ideale osobistym... Oczywiście autor tego tak nie nazywa. Pisze o przeznaczeniu, o celu życiowym, itd... Nawet proponuje metodę rozpoznania swojego głównego celu. Przytaczam ją poniżej*, bo uważam, że jest świetna. Może nie każdy z niej skorzysta, ale na pewno każdy może z jej pomocą coś wnieść do swoich poszukiwań... Warunek jest taki, że widzisz siebie, takiego jakim jesteś, a nie takiego, jakim chcą Cię widzieć inni... Twoim przeznaczeniem nie jest plan rodziców, systemu, społeczności czy wspólnoty. Twój ideał jest Twoim wewnętrznym JA, zależnym jedynie od Stwórcy. Tego szukamy!

Jeszcze nie doszłam do połowy książki, ale muszę przyznać, że autor pomaga mi zebrać to wszystko, co przez ostatnie lata się o sobie dowiedziałam i nad czym pracowałam. Jego inne spojrzenie powoduje doprecyzowywanie pewnych moich myśli, które tydzień temu były jeszcze za mgłą. Mój cel życiowy określony metodą Canfielda jest strzałem w 10. Naprawdę się dziwię, że do dej pory na to nie wpadłam. Bardzo mnie cieszy nowa lektura.

Piszę o tym, bo chcę pokazać, że ideał osobisty to nie jest idea fix Założyciela Ruchu Szensztackiego. On, jak wielu ludzi przed nim i po nim, dostrzegł, że człowiek będzie szczęśliwy gdy uzna swoje przeznaczenie i będzie je honorował w swojej drodze przez życie.


----------------------------------------------------
*z książki Jacka Canfielda "Zasady Canfielda. Rusz się stąd gdzie jesteś i idź tam, gdzie chcesz być!":

METODA POMAGAJĄCA OKREŚLIĆ SWÓJ ŻYCIOWY CEL – POMYSŁ NA SIEBIE

1. Wymień dwie wyjątkowe cechy swojego charakteru 

(np. entuzjazm i twórczość)

                     …………………..                                       …………………
2. Wymień jeden lub dwa sposoby, w jakie lubisz wyrażać te cechy podczas kontaktów z innymi 

(np. wspierając i inspirując)

                    ………………….                                        …………………. 
 
3. Załóżmy, że świat jest doskonały. Jak taki świat wygląda? Jak wyglądają relacje międzyludzkie? Jakie to uczucie być częścią takiego świata? Odpowiedz w formie twierdzenia, w czasie teraźniejszym, określając stan najlepszy tak, jak to widzisz i czujesz. Pamiętaj, w doskonałym świecie nie może zabraknąć miejsca na zabawę.

PRZYKŁAD: Każdy wyraża miłość. Wszyscy pracują w zgodzie i harmonii. Każdy swobodnie wyraża swoje zdolności.


……………….........................................……………………….. 

4. Połącz trzy powyższe punkty w jedno twierdzenie. 

PRZYKŁAD: Moim celem jest wykorzystywać tak moją twórczość i entuzjazm, by wspierać i inspirować innych, by swobodnie wyrażać swoja miłość i zdolności w sposób pełen harmonii i zgody.

………………………..……………………………. 

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

100% odpowiedzialności

Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga,
a działaj, jakby wszystko zależało tylko od ciebie.
/św. Ignacy Loyola/


Mój niespokojny czytelniczy duch pchnął mnie w lekturę kolejnych książek... oczywiście wszystkich jednocześnie... Nie wiem czy to ma sens, ale mi się podoba taka rozpiętość czytania. Bardzo rozszerza mi umysł i spojrzenie na świat. Może czasem rozrywa, ale jeszcze mi to nie zaszkodziło. Aktualnie na tapecie mam Księgi historyczne Starego Testamentu, Pamiętniki Tischnera, Zapiski Hellera, Kentenicha, reportaże Kazimierza Nowaka (podróżnika, który objechał Afrykę na rowerze)...  a od wczoraj doszły Zasady Canfielda... O tym ostatnim słów kilka.

Książki o rozwoju osobistym, w których przewodnim tematem jest sukces i pieniądze odstraszają mnie skutecznie. I nawet nie wzięłabym do ręki książki Canfielda, gdyby nie mój jeden bardzo dobry znajomy i jego entuzjastyczne podejście do lektury...  

Już we wstępie miałam ochotę wyciągnąć zakreślacz (ale to nie moja książka)... Autor pisze, że zasady działają jak się jest stosuje. Proste i genialne. Tak jest ze wszystkim - asceza uświęca gdy się ją stosuje, praca nad sobą zmienia człowieka, gdy się naprawdę nad sobą pracuje, naturalne metody planowania rodziny działają, gdy się postępuje zgodnie z zasadami. Do zapamiętania na zawsze!

Pierwszy rozdział zatytułowany czytałam z przyjemnością i uśmiechem. Znam to wszystko, ale budzi się we mnie chęć jeszcze większego i świadomego przeżywania swojego życia.

Po pierwsze - wziąć 100% odpowiedzialności za swoje życie. Denerwuje mnie zwalanie winy na system, dzieciństwo, pogodę, los, nawet na Boga... Pewne rzeczy po prostu się stały, albo się dzieją. I kropka. Nie mam wpływu na zdarzenia. Mam za to całkowity wpływ na moje reakcje. Canfield pisze proste równanie: Z (zdarzenie) + R (reakcja) = W (wynik). Wynik to coś co chcemy osiągnąć. Jeśli jest nie zadowalający, to trzeba coś zmienić. Skoro zdarzenia są niezależne od nas, wniosek nasuwa się prosty - trzeba zmienić reakcje! Jeśli mam kogoś winić za zły wynik, to tylko siebie. Tylko po co winić - stało się, następnym razem będę mądrzejsza... idę do przodu... Wiadomo, że nas wiele rzeczy ogranicza (zdarzenia nie są bez znaczenia), ale nad wszystkim można pracować - trzeba tylko uwierzyć, że możemy się zmieniać. Jest wiele biografii znanych osób, które zaczynały od większego bagna, niż umiemy sobie wyobrazić.

Po drugie, które wynika z pierwszego - koniec z narzekaniem. To co było, już nie jest. Choć mnie ukształtowała przeszłość i mam wyciągać z niej wnioski, moje oczy patrzą w przyszłość - w moje cele (nieważne kto jaki cel sobie napisze). Dla mnie celem głównym zawsze będzie świętość, ale po drodze mam wiele mniejszych celów, które pomogą mi być każdego dnia szczęśliwszą... Lepsza kondycja zdrowotna, oszczędności na rodzinny urlop, nowe umiejętności... itp... Jednak żeby moja przyszłość była dobra, muszę być wierna sobie DZISIAJ. Moje reakcje teraz mają znaczenie - kolejne ciastko, kolejna wymówka, kolejny niepotrzebny gadżet... Oczywiście nie zamierzam rezygnować ze wszystkiego... tylko z tego co mi naprawdę niepotrzebne... 

Po trzecie potrzebuję Boga do tego by wytrwać... O tym Canfield nie pisze, ale dla mnie to jest ważne. Jak mówił Ignacy Loyola - módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a działaj, jakby wszystko zależało tylko od ciebie. Bóg jest łaskawy i przeróżnymi łaskami obdarza człowieka. Jeśli uzna, że droga jest dobra to pomoże na niej wytrwać. 

Jeśli będę podążać drogą mojego ideału, z 100% odpowiedzialnością za siebie, z pozytywnym nastawieniem i co najważniejsze - zgodnie z zasadami (przez siebie akceptowanymi i podpisanymi) osiągnę mój cel... dojdę tam, gdzie chcę być.

piątek, 8 kwietnia 2016

Pomoc

28 lutego 2013 r.

W encyklice Jana Pawła II "Mulieris dignitatem" czytam:

"W „jedności dwojga” mężczyzna i kobieta są od „początku” wezwani nie tylko do tego, aby bytować «obok» siebie czy nawet „razem z sobą”, ale są też wezwani do tego, aby bytować wzajemnie „jedno dla drugiego”.

Tak też tłumaczy się znaczenie owej „pomocy”, o jakiej mowa w Księdze Rodzaju (2,18-25): „uczynię mu pomoc jemu podobną”. Kontekst biblijny pozwala rozumieć to także w ten sposób, że kobieta ma „pomagać” mężczyźnie — a zarazem on ma jej pomagać — przede wszystkim w samym „byciu człowiekiem”; pozwala im niejako stale na nowo odkrywać i potwierdzać integralny sens człowieczeństwa."

Pomoc w byciu człowiekiem...

Pomoc w dostrzeganiu piękna różnorodności,
pomoc w rozwijaniu swoich talentów i pasji,
pomoc w świętości dnia codziennego,
pomoc poprzez wsparcie,
pomoc poprzez otwartość i zasłuchanie,
pomoc z woli, a nie z powodu stereotypów...
Przez tą pomoc realizujemy nasze człowieczeństwo.
W tej pomocy kryje się akceptacja naszych różnic i zgoda na nie.

Bóg jest genialny. To ludzie sprowadzili "pomoc" kobiety do "pomocy domowej"...

-----------------------------------------------

4 marca 2013 r.

Moje refleksje na temat bycia przez kobietę pomocą dla mężczyzny trwają...

Jestem "kurą domową" - tak wyszło, ale jest tak też z mojej woli.
Uwielbiam gotować, zwłaszcza to co smakuje mojemu mężowi.
Lubię prasować, bo mnie to odpręża, zwłaszcza jak przy tym włączę sobie jeden z moich ulubionych filmów.
Nie powiem, że lubię sprzątać, ale lubię mieć posprzątane i niechęci przezwyciężam.
Czasem napada mnie obsesja porządkowania i archiwizowania rzeczy i sprzątam w szafach, szufladach, ciuchach,  zabawkach. Myślę że mogłabym pracować w jakimś archiwum...

...ale w oczach świata jestem "pomocą domową"... Właściwie mi to nie przeszkadza, bo wiem, że moja pomoc mężowi jest głębsza... Zależy mi na tym, żeby mój mężczyzna był najedzony, porządnie ubrany... On też ma swoje obowiązki w domu (odkurzanie i ścieranie kurzu, na który jestem uczulona). W mojej ocenie mamy dobry układ sił. Może trochę się rządzę, ale w końcu jestem House Managerem...

Chodzi mi o to, że nie ma nic złego w byciu "kurą domową" pod warunkiem, że się tego chce i rozumie się dlaczego się to robi. Ja lubię moją "pracę", nie oznacza to jednak, że gdy mój mąż wraca do domu to podaję mu kapcie i gazetę w zębach i jestem cicho bo on może być zmęczony po pracy...

Kiedyś czytałam amerykański poradnik dobrej żony z lat 60-tych... MASAKRA! Dobrze że urodziłam się tu i w tym czasie...

wtorek, 5 kwietnia 2016

I stała się Maryja!

21 lutego 2013 r.

Istota jedyna w swoim rodzaju, "która w pełni przedstawia pierwotny zamysł Boga o człowieku", kobieta idealna - Maryja...

Jak dobrze się stało, że została wybrana niewiasta, której świętość dnia codziennego i całkowite oddanie się Bogu możemy naśladować. Trudno byłoby dążyć do ideału, który istniałby tylko w Bożej wizji. Maryja była istotą ludzką, podobną nam... kobietą. A teraz "staje przed nami jako świetlany obraz kobiecej szlachetności, kobiecej wielkości i godności", który możemy obserwować, niemalże dotykać, zbliżając się do Bożego planu wobec nas - kobiet.

O. Kentenich nazywa Maryję "Cudem w porządku nadprzyrodzonym". Jej zjednoczenie z Bogiem jest całkowitym oddaniem się Jego prowadzeniu. "Także i my (...) możemy urzeczywistnić głęboki sens naszej kobiecej egzystencji tylko w takiej mierze, na ile uda nam się, podobnie jak Maryi, "zadomowić" w świecie nadprzyrodzonym." Czyli im bardziej przylgniemy do Boga, im bardziej zdamy się na Jego wolę wobec nas, im częściej będziemy wypowiadać Fiat, tym szczęśliwsze będą nasze serca, pełne pokoju i poczucia sensu istnienia...

Nie mam tylko naśladować Maryi, ale mam stać się "drugą Maryją"...
Trudne? - Nawet bardzo... Ale nikt nie mówił, że będzie łatwo, a to co najpiękniejsze wymaga ciągłej pracy i zabiegania o sprawy największe...

sobota, 2 kwietnia 2016

Zamysł Boży

14 lutego 2013 r. 

(...) Ewa miała stać się obrazem, narzędziem i odbiciem Ducha Świętego, który jest uosobioną Miłością (...)

(...) pierwotne zadanie Ewy powinno zostać wypełnione w doskonały sposób prze Ave (Maryję) (...)


Nasze zadanie - (...) Miłość Ducha Świętego powinna napełniać nasze serce i z naszego serca wypływać w świat, a następnie powracać, poprzez nasze serce i serce Matki Bożej, do Boga Ojca (...)
Od Ewy, przez Maryję, do mnie... W Bożym planie stworzenia kobieta jest tą, która odbija Miłość. Jeśli tego nie robi, albo jej miłość odciąga ludzi od Boga, to "sprzeniewierza się sensowi swojego istnienia". Ogromna odpowiedzialność leży w sercu kobiety. Nie będzie to jednak ciężar, gdy pozwoli ona Bogu działać w swoim życiu i pozwoli na bycie "pomostem "pomiędzy Bogiem, a światem. Jednak, żeby dusza kobiety mogła przenosić Bożą Miłość, trzeba o nią dbać. Zdemoralizowana kobieta będzie największym sukcesem szatana...

W ostatnim numerze "Miłujcie się" znalazł się artykuł o masonerii i jej strategii w walce z Kościołem. Między innymi zacytowane są słowa jednego z liderów masonów: "Aby zniszczyć Kościół, trzeba zniszczyć kobiety (...), demoralizujmy je. (...) Najskuteczniejszy cios w serce Kościoła to zepsucie..."

Jak zepsuć świat? Nie pozwolić kobiecie odbijać Miłości jego Stwórcy...

piątek, 1 kwietnia 2016

Wyjątkowa

z 14 lutego 2013 r.

Już pierwsze zdania książki mnie zatrzymały i zachęciły do pogłębienia tematyki kobiecej. Przede mną ciekawa, nowa droga. Mam nadzieję, że na niej wytrwam i powstanie tu moje osobiste studium nad ideałem kobiety.

"(...) wydarzenie nazaretańskie uwydatnia taką postać zjednoczenia z żywym Bogiem, które może być udziałem tylko „niewiasty”, Maryi: zjednoczenie matki z synem (...)"
To słowa z Mulieris dignitatem - listu apostolskiego o godności i powołaniu kobiety napisanego 15 sierpnia 1988 r. przez Jana Pawła II z okazji Roku Maryjnego.

Niby nic nowego, a jednak wszystko nowe. Nagle rozumiem jak wyjątkowa jest kobieta. Maryja - ideał kobiety, jest zjednoczona poprzez Wcielenie z Synem Boga. Każda matka zjednoczona jest z Bogiem poprzez noszenie nowego życia, które jest zawsze Jego darem... Mężczyzna nie przeżywa takiego zjednoczenia z dzieckiem. To ogromne wyróżnienie kobiety i niesamowity dar od Stwórcy. Dlatego tak ważne jest żeby dbać o godność kobiety, dbać o pielęgnowanie ideału kobiety.

Na kolejnej stronie przeczytamy, że o. Założyciel nie patrzy na stereotypy, ale to co głosi musi mieć całkowite uzasadnienie. Mam nadzieję, że z pomocą jego słów wypowiedzianych o kobietach i do kobiet poznam głębszy zamysł Boży co do kobiet i jeszcze bardziej uświadomię sobie jak podążać za ideałem, nie ulegając stereotypom...

Ideał Kobiety


Ze strony szensztat.pl:

"18 stycznia 2013 r. ukazała się 14 pozycja Biblioteki Szensztackiej - "IDEAŁ KOBIETY- stereotyp czy pociągający wzorzec?" 
Książkę tę witamy z wielką radością, jest bowiem swego rodzaju zewnętrznym znakiem naszego szczególnego posłannictwa jako Sióstr Maryi, które chcą pomagać współczesnej kobiecie w odkrywaniu ideału życia i realizowaniu jej powołania.
W nowej pozycji zostały „zaprezentowane fragmenty wypowiedzi Ojca Kentenicha, skierowane do różnych wspólnot kobiet, wygłaszane na przestrzeni wielu lat. Łączy je temat: posłannictwo i powołanie kobiety” (z Posłowia).

Kilka lat temu, kiedy zaczęłam czytać tą  książkę, swoje refleksje zapisywałam na blogu. Nie miałam jednak dość entuzjazmu, aby kontynuować temat, ale postanowiłam przenieść te parę tekstów tutaj. Są one częścią moich poszukiwań i mojej drogi. Może komuś się przysłużą... a może mi to pomoże skończyć rozpoczętą przez trzema laty lekturę  i będę kontynuować swoje zapiski na temat ww książki...

wtorek, 29 marca 2016

Paschalne rozmyślania

Wielki Czwartek

Na chwilę zapomniałam kim jestem. Zapomniałam, że wybaczam zawsze i wszystko... Jezus wybaczył nawet Judaszowi...

Dawno nie milczałam. Muszę milczeć. Wystarczy, że niespokojny świat wszystko komentuje, nakręcając spiralę nienawiści i zawiści. Będę milczeć, w ciszy Ogrodu Oliwnego...


Wielki Piątek

Umarłeś... a ja nie umiem tego przeżyć... spowszedniała mi Twoja śmierć. Przyzwyczaiłam się do Drogi Krzyżowej. Co tydzień ten sam ból - czy nie przyzwyczaiłeś się do niego Chryste? Co piątek krzyżujemy Cię na nowo... A Ty co tydzień zmartwychwstajesz, by nas odnowić... Chce się powiedzieć "Już nigdy więcej Twojej ofiary!", a tu za pierwszym zakrętem pokusa - brak uśmiechu i cięty komentarz... Jak żyć?


Wigilia Paschalna

Pierwszy raz od dziesięcioleci nie poleciała mi głowa. Siedziałam zasłuchana w Słowo jak nigdy... Szkoda, że były tylko cztery czytania.

Jest druga w nocy. TEJ nocy! Nawet nie chce mi się spać. Bp Ryś miał rację - TEJ nocy się nie śpi... Zmartwychwstałeś... Znowu... Ciągle...

Z dzieciństwa pamiętam koszyczek ze święconką.
Z wczesnej młodości - obrzęd odnowienia chrztu i chlust wody święconej na tatę w wykonaniu misjonarza z Brazylii.
Potem nie pamiętam nic... aż do wyśpiewanego dwa lata temu "Śpiewajcie Panu bo wielka Jego moc".
Dziś zapamiętam Zmartwychwstanie... Dorosłam...

Wierzę z Twoje Zmartwychwstanie Chryste! Nawet nie mam wątpliwości... czy to nie dziwne? Takie oczywiste... to musi być dar. Łaska wiary... Dziękuję Ci Boże!

Jednak pójdę spać... łaska buduje na naturze... wyspanej naturze...


Niedziela Wielkanocna

Rodzinne śniadanie. Jak zwykle spontaniczne i pełne śmiechu... Eksplozja radości, która o niemal nie przyspieszyła porodu oczekującej... Kocham moją rodzinę. I nikomu nie przeszkadzało, że tradycyjna zupa była za kwaśna...

Msza Święta w parafii. Organista nie pozwolił mi zaśpiewać Sekwencji Wielkanocnej... trudno. Alleluja!

Spotkania rodzinne.

Leniwy wieczór.

Poniedziałek Wielkanocny

Tradycja z wodą na pierwszym planie. Chyba pierwszy raz nie broniłam się przed nią... Nie ma lepszego widoku o poranku, jak radość dziecka w stroju kąpielowym, w czepku i okularach pływackich, z dwoma pistoletami w dłoniach.

Rodzinny spacer po Sopocie... Milano... to dobra tradycja. Taki luz... Lubię spacery po mieście...

Chrystus zmartwychwstał. Prawdziwie zmartwychwstał. Alleluja!

czwartek, 25 lutego 2016

Rozmyślania przy herbacie

Od trzech miesięcy pracuję nad rozmyślaniem... Ot zima...

Po wielu próbach znalazłam swój styl. Prosty, świecki... mój... z gorącą herbatą w dłoni. Wcześniej herbata była z cytryną, teraz tylko z miodem. Dosłodzona naturą...

O czym rozmyślam?
O Bogu,
o życiu,
o śladach Boga w moim życiu,
o marzeniach,
o sytuacjach, które mnie zaskoczyły,
o zadaniach, które przede mną stoją,
o przyszłości i przeszłości,
o słońcu, które zagląda przez okno
i o kroplach deszczu,
o tęczy, którą widziałam w drodze do szkoły,
o rodzinie,
o przyjaciołach,
o człowieku...

o człowieku rozmyślam najczęściej...

Dawno nic nie zapisałam, rozmyślam...

Myśli przechodzą mi przez głowę w takiej ilości, że nawet nie sposób ich zebrać. Tak jakby były w procesie sortowania, segregowania, archiwizacji. Myślę, że jak już się poukładają, na wierzchu zostaną te ważne, te najcenniejsze, które będzie można zebrać i zamknąć w paru wersach.

niedziela, 24 stycznia 2016

Żółte karteczki

Na mojej drodze jest wiele osób, które mnie inspirują. Wśród nich jest również Beata Pawlikowska. Zwraca ona moją uwagę na bardzo  proste rzeczy. Jej żółte karteczki są dla mnie często przywołaniem do porządku - zwłaszcza wtedy gdy moje myśli lewitują gdzieś między filozofią a teologią... Żółte karteczki Beaty są w jej książkach, na jej oficjalnej stronie oraz profilu na facebook'u, a także na stronach jej fanów...

http://beatapawlikowska.com

środa, 6 stycznia 2016

Świadomość temperamentu

Dzisiejsza rozmowa z przyjaciółką natchnęła mnie do napisania jeszcze paru słów o temperamentach. Pamiętacie - choleryk, sangwinik, melancholik i flegmatyk... Wielokrotnie wspominałam temperamenty przy różnych okazjach... Dziś chciałabym podejść do nich z innej strony.

Do tej pory pisałam o temperamentach, jako takich, które po prostu są. Dzięki określeniu temperamentu (mieszanki temperamentów) wiemy dlaczego reagujemy tak, a nie inaczej, dlaczego lubimy to a denerwuje nas tamto. Zastanawiam się, ile razy zrzuciliśmy winę za to czy owo, właśnie na temperament. "Ja jest wybuchowa, bo tak już mam, jestem cholerykiem", "nigdy nie zapomnę, jestem melancholikiem", "ja to flegmatyk, e tam..." czy "szybko, szybko, nie ma czasu, teraz i już, bo mój sangwinik ma słomiany zapał"... Jeśli chowamy się za podobnymi wymówkami, to prawdopodobnie nasza świadomość temperamentu jeszcze jest bardzo słaba. O co chodzi...?

Rozpatrzmy kilka słabszych cech, bo to z nimi mamy większy problem.

Jeśli np. masz słomiany zapał sangwinika i wiesz o tym. Możesz powiedzieć "nic mi nie wychodzi, bo mam słomiany zapał", ale możesz też uświadomić sobie "hmm... mój sangwinik ma słomiany zapał, ale to nie znaczy, że ja muszę taki być". Nie wyszło Ci za pierwszym razem, to spróbujesz jeszcze raz, tak jakby na przekór sangwinikowi. Masz problem z zapisywaniem notatek, będziesz właśnie zapisywał świadomie i powoli, bo wiesz, że jakaś część Ciebie zrobi wszystko, byś się poddał...

Jeśli np. nic Ci się nie chce, albo ciągle robisz na skróty możesz powiedzieć "my flegmatycy to już tak mamy", ale możesz też świadomie i z premedytacją się zaktywizować, właśnie dlatego, że nie jesteś aktywny...

Nie wiem czy rozumiesz o co mi chodzi... Wygląda trochę jak walka z wiatrakami, no bo przecież "ja tak mam!". Nie! Nie masz. Za to masz w środku coś co Ci "każe" takim być... a to różnica.

Wszystko można przepracować. Pamiętliwość melancholika również. Po co ciągle powtarzać " ja nigdy tego Ci nie zapomnę, bo już taka jestem". Można przecież zanim słowa wydostaną się z ust, uświadomić sobie, że to melancholik we mnie nie chce bym zapomniała, ale ja się powstrzymam od komentarza - i wierz mi, gdy przestaniesz to mówić głośno, coraz rzadziej będziesz to sobie przypominać, to może całkiem nie zapomnisz, ale w końcu już nie będzie to takie ważne. To melancholik każe Ci o tym pamiętać. Tak samo z perfekcjonizmem. Dobrze wykorzystany perfekcjonizm jest super, ale niestety "my melancholicy" przesadzamy i wszystko musi być po naszemu i po takiemu idealnemu. Okazuje się, że jak jest w połowie idealnie to i tak cała reszta jest zachwycona. Melancholik zabiera nam 50% luzu, czasu i dokłada stresu. A wystarczy o tym pomyśleć i spróbować mu się przeciwstawić- nie zrobić na odczepnego, ale trochę pozwolić innym coś zrobić po ichniemu... A potem obserwować efekty... Uświadomiony perfekcjonizm jest czymś fantastycznym. Wymaga trochę pracy i przełamania się, ale warto eksperymentować.

Na choleryka też są sposoby. Przepracowałam osobiście. Zawsze mam rację, przepraszam... mój choleryk zawsze wie najlepiej. I właśnie dlatego zanim powiem ostatnie słowo, uświadamiam sobie to, że to subiektywna opinia mojego choleryka i zagryzam zęby, pozwalając się wypowiedzieć innym.

Świadomy choleryk będzie mądrym przywódcą, a nie bezmyślnym dyktatorem.
Świadomy melancholik będzie głęboki, a nie skryty, dokładny, ale nie obsesyjny czy maniakalny.
Świadomy flegmatyk będzie umiał zachować dystans, ale nie będzie leniem.
Świadomy sangwinik będzie zarażał radością i entuzjazmem, a nie ulegał huśtawkom nastrojów.

... każdy mógłby dopisać swoją listę cech i rozwinąć ją analogicznie... polecam. Bycie świadomym naprawdę pomaga, nie tylko w relacjach z ludźmi, ale przede wszystkim w stosunku do siebie.