Dawniej był to dla mnie koniec świata. Trochę tak, jakby nagle ginął świat. Dla melancholika taka mgła to totalna depresja, stan, w którym rządzi smutek, a tuż za nim podąża rozpacz...
Dziś mgły przychodzą tak samo jak dawniej, ale już inaczej na nie reaguję.
Przede wszystkim życie pokazało mi, że każda mgła w końcu opada.
Poza mgłą świat pozostaje taki jak był... Jest kolorowy i pełen wyzwań.
We mgle zwalniam. Wyciszam się, więcej się modlę, nawet gdy mam wrażenie, że Bóg nie słucha.
Czasem myślę, że mgła jest po to, aby mi przypomnieć o Bogu... Jak się rozpędzę na drodze życia, to zdarza się, że moja relacja z Bogiem traci na jakości. Niby codziennie pamiętam, niby moje cele są ciągle tak samo wielkie, ale... życie jest życiem, a ja tylko człowiekiem. Kiedy przychodzi dół, okazuje się, że jestem słaba i tylko On może mnie z niego wyciągnąć.
Kiedyś mgły mnie zabijały, teraz mnie rozwijają. Uczą mnie nie tracić nadziei.