poniedziałek, 18 kwietnia 2016

100% odpowiedzialności

Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga,
a działaj, jakby wszystko zależało tylko od ciebie.
/św. Ignacy Loyola/


Mój niespokojny czytelniczy duch pchnął mnie w lekturę kolejnych książek... oczywiście wszystkich jednocześnie... Nie wiem czy to ma sens, ale mi się podoba taka rozpiętość czytania. Bardzo rozszerza mi umysł i spojrzenie na świat. Może czasem rozrywa, ale jeszcze mi to nie zaszkodziło. Aktualnie na tapecie mam Księgi historyczne Starego Testamentu, Pamiętniki Tischnera, Zapiski Hellera, Kentenicha, reportaże Kazimierza Nowaka (podróżnika, który objechał Afrykę na rowerze)...  a od wczoraj doszły Zasady Canfielda... O tym ostatnim słów kilka.

Książki o rozwoju osobistym, w których przewodnim tematem jest sukces i pieniądze odstraszają mnie skutecznie. I nawet nie wzięłabym do ręki książki Canfielda, gdyby nie mój jeden bardzo dobry znajomy i jego entuzjastyczne podejście do lektury...  

Już we wstępie miałam ochotę wyciągnąć zakreślacz (ale to nie moja książka)... Autor pisze, że zasady działają jak się jest stosuje. Proste i genialne. Tak jest ze wszystkim - asceza uświęca gdy się ją stosuje, praca nad sobą zmienia człowieka, gdy się naprawdę nad sobą pracuje, naturalne metody planowania rodziny działają, gdy się postępuje zgodnie z zasadami. Do zapamiętania na zawsze!

Pierwszy rozdział zatytułowany czytałam z przyjemnością i uśmiechem. Znam to wszystko, ale budzi się we mnie chęć jeszcze większego i świadomego przeżywania swojego życia.

Po pierwsze - wziąć 100% odpowiedzialności za swoje życie. Denerwuje mnie zwalanie winy na system, dzieciństwo, pogodę, los, nawet na Boga... Pewne rzeczy po prostu się stały, albo się dzieją. I kropka. Nie mam wpływu na zdarzenia. Mam za to całkowity wpływ na moje reakcje. Canfield pisze proste równanie: Z (zdarzenie) + R (reakcja) = W (wynik). Wynik to coś co chcemy osiągnąć. Jeśli jest nie zadowalający, to trzeba coś zmienić. Skoro zdarzenia są niezależne od nas, wniosek nasuwa się prosty - trzeba zmienić reakcje! Jeśli mam kogoś winić za zły wynik, to tylko siebie. Tylko po co winić - stało się, następnym razem będę mądrzejsza... idę do przodu... Wiadomo, że nas wiele rzeczy ogranicza (zdarzenia nie są bez znaczenia), ale nad wszystkim można pracować - trzeba tylko uwierzyć, że możemy się zmieniać. Jest wiele biografii znanych osób, które zaczynały od większego bagna, niż umiemy sobie wyobrazić.

Po drugie, które wynika z pierwszego - koniec z narzekaniem. To co było, już nie jest. Choć mnie ukształtowała przeszłość i mam wyciągać z niej wnioski, moje oczy patrzą w przyszłość - w moje cele (nieważne kto jaki cel sobie napisze). Dla mnie celem głównym zawsze będzie świętość, ale po drodze mam wiele mniejszych celów, które pomogą mi być każdego dnia szczęśliwszą... Lepsza kondycja zdrowotna, oszczędności na rodzinny urlop, nowe umiejętności... itp... Jednak żeby moja przyszłość była dobra, muszę być wierna sobie DZISIAJ. Moje reakcje teraz mają znaczenie - kolejne ciastko, kolejna wymówka, kolejny niepotrzebny gadżet... Oczywiście nie zamierzam rezygnować ze wszystkiego... tylko z tego co mi naprawdę niepotrzebne... 

Po trzecie potrzebuję Boga do tego by wytrwać... O tym Canfield nie pisze, ale dla mnie to jest ważne. Jak mówił Ignacy Loyola - módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a działaj, jakby wszystko zależało tylko od ciebie. Bóg jest łaskawy i przeróżnymi łaskami obdarza człowieka. Jeśli uzna, że droga jest dobra to pomoże na niej wytrwać. 

Jeśli będę podążać drogą mojego ideału, z 100% odpowiedzialnością za siebie, z pozytywnym nastawieniem i co najważniejsze - zgodnie z zasadami (przez siebie akceptowanymi i podpisanymi) osiągnę mój cel... dojdę tam, gdzie chcę być.