![]() |
FOT. ELŻBIETA LEMPP |
Gdy ktoś mówi, że cierpienie uszlachetnia, że jest błogosławieństwem czy znakiem Bożego wybrania, zapala się w mojej głowie czerwona lampka. Właściwie nie tylko w głowie - w sercu, w duszy, wszystko mi mówi, że to nie tak... nie o to chodzi, czegoś brakuje w tych tezach. Do dziś nie umiałam tego prosto wytłumaczyć. W końcu ks. Tischner mi to w głowie uporządkował.
Nie mam problemu z "cierpieniem"... Wiadomo nie jest przyjemne, boli, ale jest i na dzień dzisiejszy je przyjmuję... Intuicyjnie zawsze czułam, że ono mnie nie podnosi, że to nie ono mnie uszlachetnia. Każdy ma swoje małe lub wielkie cierpienia - jedni fizyczne, inni psychiczne, jeszcze inni emocjonalne. Moje "macierzyńskie cierpienie", samo w sobie, mnie niszczy. I nieważne, jak sobie będę to tłumaczyć - dar, stygmat, bliskość Ukrzyżowanego... nieważne... cierpienie niszczy... Chyba, że... jest MIŁOŚĆ!
W śmierci na krzyżu to nie cierpienie Chrystusa było ważne, ale Miłość Boga do człowieka. To moc miłości jest w stanie sprawić, że człowiek mimo bólu wzrasta. Cierpienie bez miłości zawsze jest drogą w dół, ku beznadziei...
Czyli moje ludzkie cierpienie może być darem "dla" tych, których kocham, za tych, którzy potrzebują szczególnego wsparcia, za tych, którzy sobie nie radzą... dar z miłości.
Czyli moje ludzkie cierpienie może być darem "dla" tych, których kocham, za tych, którzy potrzebują szczególnego wsparcia, za tych, którzy sobie nie radzą... dar z miłości.
MIŁOŚĆ jest kluczem wszystkiego. Może nie jest to nowe odkrycie, ale jak ważne na każdym kroku sobie je powtarzać i uaktualniać!
Dziękuję Ci księże Józefie! Dziś ułożył mi się kolejny puzzel. Zawsze lubiłam puzzle. Życie to milion puzzli...
Dziękuję Ci księże Józefie! Dziś ułożył mi się kolejny puzzel. Zawsze lubiłam puzzle. Życie to milion puzzli...