Melancholik sprawia przede wszystkim wrażenie człowieka niezaradnego i bezbronnego wobec wszelkiego rodzaju napaści, a nawet niewinnych żarcików. Pomimo to reakcja jest silna. Zasklepia się ona tylko w głębi namiętnej wzburzonej duszy. Melancholik jest tak wrażliwy, że niektórych wzruszeń nie może do końca życia zapomnieć i przeboleć.
A zatem wielkim posłannictwem i ideałem osobistym melancholika w połączeniu z jego popędem do oddania jest pocieszenie i podniesienie na duchu cierpiącej ludzkości. Przedziwnie piękny ideał!
Niestety i na melancholika czyha wielkie niebezpieczeństwo. Zatopiony w żalu i przejmujący się dogłębnie wszystkim dookoła, staje się ponury i pozbawionym radości. A jak to powiedział św. Franciszek Salezy "smutny święty to nieszczęsny święty".
Jest jeszcze inna słaba strona melancholika, która może stanowić poważną zaporę dla rozwoju jego osobowości. Jest nią niskie poczucie własnej wartości oraz wynikająca z niego obawa przed ośmieszeniem. Lęk przed publicznością, poczucie własnej bezwartościowości sprawia, że melancholik staje się odludkiem i dziwakiem. A przecież tak nie musi być!
Wystarczy, że takiemu melancholikowi ktoś porządnie wytłumaczy (albo sam sobie uświadomi), że ów kompleks niższości jest całkowicie nieuzasadniony, a wynika z natury temperamentu.
Jak zatem pomóc melancholikowi? W "Ascezie..." znajdziemy kilka praktycznych wskazań, co i jak, Nie chodzi jednak o to, żeby wszystko cytować tutaj. Pozwolę sobie na podanie przykładu z mojego życia.
Osobiście wypróbowałam sposób nazwany "próby odwagi". Jak wielu melancholików miałam/mam problem z obiektywną samooceną. Towarzyszy mi również wiele lęków. Między innymi kiedyś bardzo bałam się wypowiadać na forum, więc postanowiłam sobie pewnego razu (oczywiście po lekturze "Ascezy..."), że zacznę się wypowiadać. Po prostu przy każdej okazji jakiegoś spotkania zabiorę głos, wypowiem choć kilka słów. Kilka lat minęło od tamtego czasu, a dziś potrafię stanąć na żywca przy mikrofonie i mimo drżących kolan gadać.
Tą samą metodę zastosowałam do jeżdżenia samochodem. Mimo, że mój instruktor uważał, że świetnie sobie radzę za kółkiem, gdy otrzymałam prawo jazdy przez dwa lata nie jeździłam. Któregoś dnia doszłam do wniosku, że nadszedł czas wykorzystać samochód i uniezależnić się od autobusów i innych kierowców w domu. Postanowiłam, że codziennie przejadę choć kilka metrów. Zaczęłam dosłownie od odpalenia samochodu i przejechania dwóch metrów wprzód i w tył. Tydzień później objechałam dookoła moją ulicę, a dwa tygodnie później dotarłam sama do kościoła. Teraz swobodnie poruszam się po okolicy. Wciąż nie wjeżdżam na obwodnicę i muszę wysłuchiwać mądrości wielu dobrych doradców, jak to obwodnica jest banalnie prosta do jeżdżenia. Przyjdzie czas, że i do tego dojdę, ale chodzi o to, że na wszystko potrzeba czasu.
Może jesteś melancholikiem i masz problem z odkryciem jaki jesteś wartościowy. Może próbujesz mieć wszystko zrobione i idealnie poukładane. I może wciąż jesteś niezadowolony z tego, że nie wszystko wokół Ciebie jest doskonałe. Pamiętaj że my melancholicy trochę tak mamy, że ciągle jesteśmy z siebie niezadowoleni. Tym bardziej nasze wysiłki powinny iść w stronę jak najbardziej jasną. Choleryk niech pracuje nad dumą, melancholik niech ćwiczy się w dowartościowywaniu samego siebie i w pogodzie serca. Nie chodzi o to, by się chichrał jak sangwinik, ale żeby jego serce było radosne i spokojne.
Mogłabym godzinami pisać o melancholiku. Mam dużo refleksji na ten temat, ale przede wszystkim widzę po sobie jaką można przejść metamorfozę, gdy się tego pragnie i gdy się nad tym pracuje.
Osobiście wypróbowałam sposób nazwany "próby odwagi". Jak wielu melancholików miałam/mam problem z obiektywną samooceną. Towarzyszy mi również wiele lęków. Między innymi kiedyś bardzo bałam się wypowiadać na forum, więc postanowiłam sobie pewnego razu (oczywiście po lekturze "Ascezy..."), że zacznę się wypowiadać. Po prostu przy każdej okazji jakiegoś spotkania zabiorę głos, wypowiem choć kilka słów. Kilka lat minęło od tamtego czasu, a dziś potrafię stanąć na żywca przy mikrofonie i mimo drżących kolan gadać.
Tą samą metodę zastosowałam do jeżdżenia samochodem. Mimo, że mój instruktor uważał, że świetnie sobie radzę za kółkiem, gdy otrzymałam prawo jazdy przez dwa lata nie jeździłam. Któregoś dnia doszłam do wniosku, że nadszedł czas wykorzystać samochód i uniezależnić się od autobusów i innych kierowców w domu. Postanowiłam, że codziennie przejadę choć kilka metrów. Zaczęłam dosłownie od odpalenia samochodu i przejechania dwóch metrów wprzód i w tył. Tydzień później objechałam dookoła moją ulicę, a dwa tygodnie później dotarłam sama do kościoła. Teraz swobodnie poruszam się po okolicy. Wciąż nie wjeżdżam na obwodnicę i muszę wysłuchiwać mądrości wielu dobrych doradców, jak to obwodnica jest banalnie prosta do jeżdżenia. Przyjdzie czas, że i do tego dojdę, ale chodzi o to, że na wszystko potrzeba czasu.
Może jesteś melancholikiem i masz problem z odkryciem jaki jesteś wartościowy. Może próbujesz mieć wszystko zrobione i idealnie poukładane. I może wciąż jesteś niezadowolony z tego, że nie wszystko wokół Ciebie jest doskonałe. Pamiętaj że my melancholicy trochę tak mamy, że ciągle jesteśmy z siebie niezadowoleni. Tym bardziej nasze wysiłki powinny iść w stronę jak najbardziej jasną. Choleryk niech pracuje nad dumą, melancholik niech ćwiczy się w dowartościowywaniu samego siebie i w pogodzie serca. Nie chodzi o to, by się chichrał jak sangwinik, ale żeby jego serce było radosne i spokojne.
Mogłabym godzinami pisać o melancholiku. Mam dużo refleksji na ten temat, ale przede wszystkim widzę po sobie jaką można przejść metamorfozę, gdy się tego pragnie i gdy się nad tym pracuje.