poniedziałek, 21 września 2015

Samodzielność

Samodzielność w samowychowaniu ma bardzo duże znaczenie. Na samym początku, w 1912 r. w słynnym wykładzie ks. Kentenich powiedział, takie słowa:

Chcemy się uczyć. Nie tylko wy, ale także i ja. Chcemy się uczyć wzajemnie od siebie. Albowiem nigdy nie umiemy za dużo, zwłaszcza w sztuce samowychowania, która jest dziełem, czynem, pracą całego naszego życia. 
Chcemy się uczyć, nie tylko teoretycznie, że trzeba tak a tak uczynić, że to jest dobrze, że to jest pięknie, że moim zdaniem jest to nawet konieczne. Prawdę mówiąc, mało by nam to pomogło. Nie, musimy uczyć się także praktycznie. Każdego dnia, każdej godziny musimy przykładać rękę do dzieła. 
Jak uczyliśmy się chodzić? Czy możecie sobie przypomnieć, jak uczyliście się chodzić?
Albo przynajmniej jak wasze rodzeństwo uczyło się tego? Czy wtedy matka wygłaszała wielkie mowy: Popatrz, Antosiu czy Marysiu - tak to musisz robić!? Wtedy nikt z nas nie chodziłby do dziś. Nie, ona wzięła nas za rękę i tak zaczęliśmy chodzić. Nie! Chodzenia uczymy się przez chodzenie, kochania przez kochanie; tak więc musimy się uczyć także wychowywać siebie przez stałą praktykę samowychowania. A okazji do tego na pewno nam nie brak. 

Chcemy uczyć się samowychowania. Jest to szlachetna, królewska czynność. Samowychowanie aktualnie, gdy chodzi o zainteresowanie, znajduje się na pierwszym miejscu we wszystkich wykształconych kręgach społeczeństwa. Samowychowanie jest nakazem religii, nakazem młodości, nakazem czasu.  [Akt Przedzałożycielski w: Akty Założycielskie]

W naszej polskiej, a może ogólnoludzkiej mentalności, jest coś takiego, że ciągle chcemy żeby ktoś nas prowadził za rączkę, mówił nam co mamy zrobić, jak mamy zrobić. Wtedy czujemy się bezpiecznie, no i mamy ewentualnie na kogo zwalić winę za nasze niepowodzenie... W przypadku samowychowania raczej nie ma na to miejsca. Owszem, może nam ktoś pomóc, powinniśmy zasięgać rad, ale... Założyciel wychowuje nas do samodzielności. Wymaga od nas odważnych decyzji i brania odpowiedzialności za siebie. Nikt nie urodził się doskonały i z instrukcją obsługi. Żeby oswoić środki ascetyczne trzeba je wypróbować, a potem eksperymentować i obserwować. I nie ma tu tak naprawdę błędów do popełnienia... Jest za to wzrastające doświadczenie, którym potem można się dzielić.... 

Jak mi nie pasuje moje postanowienie miesięczne, bo stwierdzam, że jednak nie pomaga mi we wzrastaniu, to je zmieniam... Można tak w połowie miesiąca? Można, szkoda czasu na bezproduktywność... Jeśli czuję, że za dużo czasu poświęcam na modlitwę, a za mało daję bliskim, to rezygnuję z tej czy tamtej modlitwy i spędzam czas z dzieckiem... Można? Można, a nawet trzeba... itd... To ja decyduję i podejmuję decyzje samodzielnie. Czasem przegadam moje sprawy z kimś mądrzejszym, ale nie liczę na to, że usłyszę "zrób tak i tak, to będzie tak i tak"... A jeśli ktoś mi tak nawet powie, to pewnie i tak nie posłucham - przekora? Nie... w każdym razie nie zawsze... ;)

Dopóki się nie spróbuje, trudno stwierdzić, czy i co pasuje. Psychologia mówi, że potrzeba trzech miesięcy, aby praktyka weszła w nawyk. Wygląda na to, że przez trzy miesiące trzeba po prostu nabrać nawyków - pisania, kontrolowania, rozważania, modlitwy, zmiany myślenia... Potem dopiero przyjdzie czas na głębię ćwiczeń duchowych.

Piszę to, żebyś się nie zniechęcił po pierwszym tygodniu... Bądź odważny i samodzielny! Jeśli Twoje serce rwie się ku Bogu, to cokolwiek nie zrobisz w Jego kierunku będzie wspaniałe...