czwartek, 11 grudnia 2025

Cisi profesjonaliści – prawdziwa siła polskiej edukacji


Jako nauczyciel i świeżo upieczony wicedyrektor szkoły podstawowej codziennie widzę, jak wiele zależy od ludzi, którzy tworzą edukację. Wczoraj miałam okazję uczestniczyć w Pomorskiej Debacie o Edukacji z Nauczycielami z Pomorza, zorganizowanej przez Pomorskie Centrum Edukacji Nauczycieli w Gdańsku. Wprowadzenie wygłosił prof. Piotr Zamojski, który zwrócił moją uwagę na zjawisko interesujące, a zarazem niepokojące.

Różne środowiska patrzą na szkołę przez pryzmat własnych oczekiwań wobec tego, jakiego „absolwenta” chciałyby otrzymać. Jedni widzą w nim przede wszystkim patriotę, inni - osobę przedsiębiorczą, a jeszcze inni - obywatela świata albo wrażliwego społecznika. 

Każda z tych wizji wyrasta z określonych wartości (z pewnością cennych), ale łączy je jedno: zakładają, że ucznia można, a nawet należy, ukształtować według z góry ustalonego modelu. Takie podejście redukuje ucznia do roli przedmiotu, a nie podmiotu. I to jest nie do przyjęcia. Uczeń nie jest materiałem do obróbki.

Rola szkoły jest i powinna być inna. Nie chodzi o dopasowywanie młodych ludzi do świata, lecz o otwieranie ich na świat. O uczenie analizy, rozumienia i samodzielnego myślenia. O tworzenie przestrzeni do rozwoju, który jest procesem dojrzewania, a nie realizacją programu wychowawczego jakiejkolwiek grupy.

Podczas debaty głos zabierali zwycięzcy i finaliści konkursu Nauczyciel Pomorza. Ich dorobek i zaangażowanie są imponujące i budzą ogromny szacunek. To osoby, które pokazują, jak wiele można osiągnąć dzięki pasji i profesjonalizmowi. Jednocześnie warto pamiętać, że prawdziwa siła edukacji nie opiera się wyłącznie na wyjątkowych jednostkach prezentowanych na scenie. Na co dzień szkołę tworzą tysiące nauczycieli, cisi profesjonaliści, którzy pracują z uczniami konsekwentnie, z poczuciem odpowiedzialności i oddaniem. To oni budują relacje, wspierają rozwój, mierzą się z trudnościami i tworzą atmosferę, w której uczeń może naprawdę się uczyć i wzrastać.

Dla mnie ideał takiego nauczyciela ma bardzo konkretną twarz, twarz mojej mamy.
Od ponad 40 lat pracuje w zawodzie. Uwielbia swoją pracę. Słucha dzieci i traktuje je z szacunkiem. Potrafi stawiać wymagania, a jednocześnie daje poczucie bezpieczeństwa. Nie boi się trudnych uczniów ani skomplikowanych sytuacji. Nie pozwala, by ograniczenia systemu przesłoniły to, co najważniejsze, pracę z dziećmi. Z oddaniem i pasją, każdego dnia.

Gdy myślę o tym, czym powinna być edukacja i jakie wartości powinny ją prowadzić, widzę właśnie takich nauczycieli. Stabilnych, dojrzałych, odpowiedzialnych. Tych, którzy wiedzą, że prawdziwy sens ich pracy tkwi w codziennym wpływie na życie uczniów, niezależnie od tego, czy ktoś ich nagradza, czy nie.

Bo edukacja nie zaczyna się na scenie. Zaczyna się w klasie, w codziennej pracy nauczycieli, którzy otwierają młodych na świat, zamiast próbować ich do niego dopasować.

niedziela, 26 października 2025

Pułapki Ascezy

Asceza, która prowadzi do życia, a nie do wewnętrznego spięcia, jest możliwa. Nie musi oznaczać zaciskania zębów, tłumienia emocji ani rezygnacji z tego, co cieszy. Może stać się drogą do głębszego kontaktu z własnym sercem, z tym, co autentyczne i prawdziwe.

Na duchowej ścieżce nietrudno jednak zboczyć z drogi. Tam, gdzie miała być wolność, wkrada się napięcie. Tam, gdzie miała być ufność – pojawia się kontrola. Tradycja duchowa i doświadczenie psychologiczne od dawna pokazują, że człowiek potrafi pomylić współpracę z łaską z próbą samodzielnego wywołania słońca. 

Jedną z takich pomyłek jest pelagianizm.

Pelagianizm to przekonanie, że wszystko zależy ode mnie. Jeśli tylko się postaram, wystarczająco zorganizuję, wymodlę, wyposzczę – osiągnę duchową pełnię. To jak próba ręcznego wschodu słońca: mogę wstać wcześniej, ćwiczyć dyscyplinę, ale światło i tak nie przyjdzie na moje zawołanie. W tej postawie pojawia się napięcie, które odbiera radość. Duchowość staje się zadaniem do wykonania, a nie spotkaniem, które rodzi się w relacji.

Na drugim biegunie leży kwietyzm – ciche przekonanie, że nic ode mnie nie zależy. Że trzeba po prostu czekać, aż łaska sama wszystko naprawi. To jak siedzenie w ciemnym pokoju z nadzieją, że promienie słońca same znajdą drogę przez zasłonięte okna. W tej pozornej ufności kryje się rezygnacja, która stopniowo gasi życie wewnętrzne.

Obie postawy – pelagiańska i kwietycka – wyrastają z tej samej ludzkiej potrzeby: pragnienia pewności. Jedna szuka jej w działaniu, druga w bierności. Obie gubią jednak to, co najistotniejsze – dynamikę relacji. Duchowe życie nie jest ani projektem do zrealizowania, ani snem, który sam się spełni. Jest dialogiem. Ruchem pomiędzy łaską a odpowiedzią, pomiędzy zaufaniem a zaangażowaniem.

Kiedy ta równowaga zostaje zachwiana, asceza przestaje być przestrzenią życia. Staje się albo napięciem, albo bezruchem. A przecież jej sens nie leży w doskonałości, lecz w żywym rytmie serca – w zdolności, by współbrzmieć z tym, co większe od nas, nie próbując tego ani wymusić, ani zatrzymać.

Z tej samej potrzeby kontroli lub bezpieczeństwa rodzą się dziś subtelniejsze formy dawnych błędów: idealizm i formalizm, ale o nich napiszę w kolejnych postach...

piątek, 22 sierpnia 2025

Ciało w służbie przemiany

Coraz częściej trafiam na hasła z obszaru szeroko pojętego rozwoju osobistego. Jedne wydają mi się powierzchowne, inne naiwne. Ale są też takie, które – mimo języka zupełnie innego niż ten, którym zwykle się posługuję – poruszają coś znajomego.

Od jakiegoś czasu próbuję patrzeć na ten nurt nie z dystansu, ale z ciekawością. Zamiast pytać: „czy to moje?”, pytam raczej: „co z tego rezonuje z moim doświadczeniem?”. I ku własnemu zaskoczeniu znajduję w tych treściach wiele wspólnego z ascezą organiczną.

Ostatnio moją uwagę zatrzymało jedno zdanie: „Zachowuj się, jakbyś już był”. Nie potraktowałam go jako psychologicznej sztuczki ani magicznej afirmacji. Usłyszałam w nim coś głębszego – echo prawdy, że czasem ciało może wyprzedzać duszę. Że gest może poprzedzać przekonanie. I że niekiedy to właśnie zewnętrzny ruch staje się pierwszym krokiem ku wewnętrznej przemianie. 

Psychologia od dawna pokazuje, że sposób, w jaki się zachowujemy, może wpływać na to, co czujemy i jak o sobie myślimy. Czasem to nie myśl wyprzedza czyn, ale właśnie czyn budzi myśl.

Kiedy zaczynam się zachowywać jak ktoś pewny siebie – choć wcale się tak nie czuję – mój umysł po chwili zaczyna to „kupować”. Gdy przyjmuję otwartą postawę ciała, prostuję się, uśmiecham – nawet sztucznie – w moim wnętrzu dzieje się coś małego, ale znaczącego. Ciało daje sygnał: „jest bezpiecznie, mogę się rozluźnić”.

Z czasem, gdy ćwiczę pewne zachowania, mój mózg zaczyna tworzyć nowe ścieżki – jakby uczył się nowego sposobu bycia. To dlatego nawet drobne zmiany mogą zadziałać jak zaproszenie do głębszej przemiany. W duchowym kluczu to nic innego jak gest wiary. Jeszcze nie jestem pełen pokoju – ale już porządkuję przestrzeń. Jeszcze nie mam odwagi – ale siadam do stołu, by zacząć rozmowę. Jeszcze nie ufam – ale już się modlę.

Ciało nie oszukuje. Ciało zaprasza.

W ascezie organicznej nie chodzi o przymus, lecz o rytm. O świadome, spokojne dostosowanie zewnętrznego życia do wewnętrznego pragnienia. O zgodę na to, że przemiana zaczyna się niekiedy od zewnętrznego znaku: od podjętej postawy, od powtarzanego gestu, od ułożenia dnia, który jeszcze nie płynie z serca, ale już je budzi.

Czasem na początku to tylko „udawanie”. Ale jeśli wiąże się z autentycznym wewnętrznym pragnieniem, to nie jest oszustwem – to akt zaufania. To podprowadzenie duszy w stronę światła, które jeszcze nie grzeje, ale już się tli.

Dlatego zamiast czekać, aż nadejdzie idealny stan ducha, możemy pozwolić sobie na ten paradoks: zachowywać się jak ktoś, kto już żyje w pokoju. W obecności. W wierności.

Asceza organiczna zna wartość małych kroków. Uczy, że nie wszystko trzeba „czuć”, by zacząć. Czasem wystarczy wstać, zaparzyć herbatę, zapalić świecę. To są nasze „pozycje mocy” – nie dla świata, ale dla duszy. Bo może dopiero za tym pierwszym krokiem przyjdzie chęć. Za chęcią – modlitwa. Za modlitwą – pokój.

I tak ciało, w swojej zwyczajności, staje się cichym przewodnikiem duszy.

poniedziałek, 4 sierpnia 2025

Czterdzieści i cztery


Są liczby, które nie oznaczają lat, lecz momenty.
Nie zapisują się w dokumentach, ale w głębi, którą odkrywamy dopiero z czasem.

„A imię jego czterdzieści i cztery” -  pisał Mickiewicz, pozostawiając tę liczbę owianą tajemnicą. Nie wiadomo, czy chodziło o wiek, osobę, czas, czy może stan ducha.
Być może chodziło właśnie o przejście - ciche, ale zasadnicze. 
O ten moment, kiedy coś się kończy, a coś zaczyna.
Nie dramatycznie. Nie z fanfarami.
Raczej w świadomości, że nie da się iść dalej tak samo.

W moim osobistym kalendarzu symbolicznie otwiera się nowy rozdział.
Nie dlatego, że "tak wyszło", ale dlatego, że czuję, jak grunt pod stopami staje się inny.
Zaczynam coś nowego w znanym świecie - z nową odpowiedzialnością, nowym spojrzeniem, z poczuciem, że nie chodzi już o robienie więcej, ale inaczej.

Być może „czterdzieści i cztery” to nie tylko zapowiedź wybawiciela narodów, ale też wezwanie do przemyślanego istnienia.
Do budowania z tego, co zostało sprawdzone ogniem.
Do bycia sobą - bez przymusu bycia kimś.

Nie wiem, co ten czas przyniesie.
Ale wiem, że nie chcę go przeżyć odruchowo.
Chcę być w nim obecna.




sobota, 14 czerwca 2025

Tydzień Wytchnienia


Są takie miejsca, gdzie czas nie przyspiesza.
Gdzie człowiek nie musi być dzielny, gdzie spojrzenia są ciepłe, a nie ciekawskie.
Jednym z takich miejsc jest Tydzień Wytchnienia — wydarzenie tworzone przez Fundację Rodzina Kangura, z myślą o rodzinach wychowujących dzieci z niepełnosprawnością.

To nie są rekolekcje, choć wiele dusz tam oddycha głębiej.
To nie jest konferencja, choć wiedzy i inspiracji nie brakuje.
To spotkanie, które daje przestrzeń na to, by odpocząć od codziennych obowiązków i na nowo spojrzeć na siebie i swoje życie.

Podczas tych kilku dni rodzice otrzymują coś, czego brakuje im na co dzień najbardziej: wytchnienie.
W tym czasie ich wyjątkowe dzieci są zaopiekowane przez wolontariuszy - młodych ludzi o ogromnych sercach.
A rodzice? Rodzice mają czas dla siebie: czas na dialog - na wspólne omówienie spraw, które na co dzień umykają w natłoku obowiązków, czas na odpoczynek, na relaks - na chwile, których często brakuje.

Wraz z moim mężem od trzech już lat mamy przywilej towarzyszyć uczestnikom i organizatorom jako wsparcie. Dzielimy się doświadczeniem, które zdobyliśmy na własnej drodze — starając się wskazać, gdzie tkwią źródła mocy, które pomagają przetrwać trudne dni.

Nie mieliśmy okazji skorzystać z tego rodzaju wsparcia, kiedy opiekowaliśmy się naszą Julką. Dziś widzimy, jak cenne i potrzebne jest to, co dzieje się w ramach Tygodnia Wytchnienia. Również dla nas, jest to czas pełen refleksji. Wracają emocje, ale też przychodzi poczucie sensu i współdzielenia czegoś ważnego.

Nie trzeba wiele. Czasem wystarczy chwila, w której nie trzeba dźwigać wszystkiego samemu.
W której ktoś spojrzy i nie zapyta, tylko pobędzie.
I wtedy – nie wiadomo skąd – przychodzi łagodność, a wraz z nią: siła.

Tegoroczny turnus już za miesiąc.




wtorek, 3 czerwca 2025

Asceza organiczna - powrót

Jakiś czas temu zostałam poproszona o napisanie cyklu artykułów na temat środków ascetycznych dla kwartalnika "Dzwon wierności". Temat nie jest mi obcy – pojawiał się już kiedyś na blogu i towarzyszył mi długo w duchowej i osobistej drodze. Jednak dziś widzę go inaczej. Nie jako zbiór zasad do wdrożenia, nie jako wysiłek woli wpisany w harmonogram dnia. Raczej jako coś, co wyrasta z życia – z jego ran, paradoksów i niezrealizowanych scenariuszy.

Dawniej podchodziłam do ascezy jak do narzędzia – precyzyjnego, logicznego, trochę idealistycznego. Dziś próbuję ją zobaczyć bardziej organicznie: nie jako konstrukcję narzuconą z zewnątrz, ale jako coś, co może wzrastać razem z człowiekiem, jeśli tylko da mu się przestrzeń. Szukam punktów styku między duchowością a psychologią, między ciałem a duszą, między codziennością a tym, co ją przerasta.

Z czasem będą się tu pojawiać treści, które wracają do ascezy – nie w jej podręcznikowym wydaniu, ale jako ścieżki dojrzewania przez codzienność, psychologię, duchową praktykę. Takiej, która nie trzyma się sztywno wcześniejszych ram, a jednak – albo właśnie dlatego – prowadzi głębiej.



piątek, 23 maja 2025

Gdy patrzyłam na świat w 2016...

Czy naprawdę tyle się zmieniło?

Podczas porządków w plikach, znalazłam tekst z listopada 2016 roku. Zdziwiło mnie, jak bardzo nadal we mnie żyje. Może dziś jestem spokojniejsza, może mniej ostra w ocenach, ale pytania – te najgłębsze – zostały. Publikuję bez zmian. Bo może to nie tylko moje pytania.
Obserwuję świat... Zasmuca mnie, inspiruje i buduje...

Ludzie na granicy - bez domu, bez perspektyw, ściśnięci w obozach (nieważne, że nazwanych "przejściowymi"), oczekujący na wyroki - łaski lub wygnania...

Ludzie z "G8" - "bogacze tego świata", zapatrzeni w mamonę, inwestujący kasę w wojny, biznesy, niepatrzący na ludzkie dramaty... odpowiedzialni za sytuację tych pierwszych...

Ludzie "kościołowi", o których nie można napisać - ludzie Kościoła, krzyczący językiem nienawiści, ksenofobiczni, odrzucający człowieka, a zajmujący się ideami, konstrukcjami, w których nie ma miejsca dla realu życia... winiący nie tych co trzeba...

Ludzie tradycji, żyjący w swoim świecie, nie zainteresowani rozwiązaniami współczesności, wygłaszający wyroki, wszystko co nie jest białe określający herezjami...

Ludzie prawdziwie miłosierni, rozumiejący prawdę o miłości miłosiernej, okrzykiwani lewakami... z papieżem na czele... nie tworzący programów, ale robiący swoje, cicho, wiernie, uczynek miłosierdzia za uczynkiem - podanie choremu wody, wysłuchanie zagubionej duszy, nieskreślenie grzesznika, pomagający skrzywdzonym blisko i bardzo daleko, szanujący życie (nie słowem ustawy, ale na co dzień).... nie mający czasu, na krzyki i kłótnie na ekranie...

Ludzie obrażeni na Kościół, na wiarę, na religie świata... nie dostrzegający prawdziwego powodu zamieszania... zmanipulowani informacjami, niesłuchający głosu serca, który zawsze mówi "kochaj... jestem..."

Ludzie milczący z głową na karku, którzy nie zabierają głosu... a co mają powiedzieć, gdy prawda nie dociera do nikogo...

Ludzie naiwnie bezmyślni, wierzący w każde słowo zasłyszane czy przeczytane, nawet jeśli nie jest zgodne z logiką... z jakiegoś powodu nie umiejący się przebić przez szum...

Ludzie walczący... nie poddający się mimo niezrozumienia, mimo krytyki, mimo szyderstwa... jedni walczą za prezesa i jego poranione serce... inni walczą za Boga, tego prawdziwego, mówiącego "bądźcie święci jak ja jestem święty", "kochajcie bliźniego jak siebie samego"...

Jakim człowiekiem jestem? Jakim nie chcę być? Jakim będę...

Wiem tylko, których podziwiam...

środa, 21 maja 2025

Piwonie


Piwonie jeszcze śpią, w zielonych kokonach ciszy i obietnicy.
Wiem, że przyjdą - jak list od kogoś, kto pamięta, choć nie musiał.

Codziennie zaglądam do nich z taką samą czułością,
z jaką matka sprawdza, czy dziecko oddycha spokojnie w nocy.

Jeszcze trochę - jeszcze dzień, dwa, może tydzień,
a eksplodują światłem, jakby nie znały słowa „wstrzemięźliwość”.

W ich milczeniu jest pewność.
Nie muszą się spieszyć.
Są pięknem w zalążku, nadzieją, która rośnie bez hałasu.

I ja też chcę tak - kwitnąć, kiedy będę gotowa.

niedziela, 11 maja 2025

Lewicowa z serca, prawicowa z obowiązku?


Czas wyborów to zwykle czas deklaracji – przynależności, poglądów, lojalności wobec barw. Ale dla mnie to raczej czas pytania, czy naprawdę jestem tam, gdzie powinnam, czy tylko tam, gdzie mnie postawiono.

Nie mam jasnych poglądów. Mam życie.

Takie, które nie daje się wpisać w kolorystykę partii ani w język manifestów. Takie, które nie mieści się w uproszczeniach. Bo życie – prawdziwe, poranione, szukające – nie jest ideologiczne. Jest dramatyczne. Tischner mówił o tym wiele razy: człowiek nie żyje w systemie, tylko w dramacie. A w dramacie nie wystarczy mieć racji – trzeba kochać i wybierać. I ponosić odpowiedzialność.

Dlatego coraz częściej nie wiem, gdzie jestem na tej osi: lewica–prawica.
A jeszcze częściej – nie wiem, gdzie wolno mi być.

Z jednej strony: głęboko czuję wartość tradycji, duchowości, rytmu, który nie zależy od mody. Cenię ciszę, porządek, wierność. Przynależę do środowisk, które mówią o wartościach, rodzinie, tożsamości. I potrzebuję tego – nie w formie lęku przed nowym, ale jako zakorzenienia.

Z drugiej strony: boli mnie niesprawiedliwość.
Boli mnie bezradność ludzi, których system nie widzi.
Boli mnie, gdy religia zamyka usta, zamiast otwierać serca.
Boli mnie język, który dzieli - i moralność, która ocenia z góry.

Czuję, że jestem „lewicowa” – ale nie z ideologii. Z empatii.
Bo byłam matką dziecka, które potrzebowało systemu bardziej niż ja sama. Bo jestem nauczycielką, która widzi, ile dzieci nie ma szans, bo urodziły się nie tam. Bo jestem kobietą, która wie, jak często słowo „wartości” znaczy po prostu „zamknij się”.

I tu pojawia się rozdźwięk: między tym, co czuję, a tym, gdzie powinnam być.
Bo przecież – „nie wypada”. Bo przecież jestem z tej strony.
Ale coraz trudniej mi być „z tej strony”, jeśli ta strona przestaje widzieć człowieka.

Czasem słyszę: „zaczynasz gadać jak lewaczka”. Albo: „nie daj się nabrać na te miękkie frazesy”. A jeśli się nie przekonam, to w końcu pada: „bo ty nie znasz całej prawdy”. Oczywiście, że nie znam, ale kto ją zna? Ci, którzy mówią najgłośniej? Ci, którzy mają gotowe odpowiedzi na wszystko, szczególnie na cudze życie?

Nie „nabieram” się. Po prostu nie potrafię już tłumaczyć sobie, że cierpienie ludzi to kwestia ich wyboru, albo że wystarczy mieć rodzinę, żeby wszystko się ułożyło. Nie potrafię udawać, że Ewangelia kończy się na porządku moralnym, skoro przecież zaczyna się od miłosierdzia.

Papież Franciszek mówił, że polityka powinna być najwyższą formą miłości bliźniego.
A u nas? U nas polityka to wojna. I to nie wojna dwóch partii, ale wszystkich ze wszystkimi. Kto nie wybiera jasno strony – staje się podejrzany.

Czasem czuję się, jakbym stała na granicy. Nie dlatego, że chcę być pośrodku. Ale dlatego, że nigdzie nie jest do końca moje miejsce. I może właśnie to jest moje miejsce?
Między.
Między tym, co „wypada”, a tym, co boli. Między formą a treścią. Między czułością a wiernością. Między konserwatyzmem stylu a lewicowością serca.

Może to właśnie uczciwość.

Bo ja nie chcę być lojalna wobec etykiet.
Chcę być wierna sumieniu.

czwartek, 8 maja 2025

Papież Leon XIV

To było moje trzecie konklawe. I choć minęły lata, moment ogłoszenia nowego papieża wciąż budzi we mnie skupienie, które trudno opisać. Nie chodzi o medialny spektakl, ale o świadomość, że Kościół znów wchodzi w nowy etap – z kimś, kto będzie prowadził, słuchając.

Papież Leon XIV nie uderzył w mocne tony. Zamiast tego – cicho, prawie niepozornie – rozpoczął od słów: Niech pokój będzie z wami wszystkimi. Te słowa mnie zatrzymały. Nie są oryginalne. Ale właśnie dlatego – są mocne. Wypowiedziane dziś, brzmią jak program i modlitwa jednocześnie.

Pokój nie jest dla mnie czymś abstrakcyjnym. Nie oznacza świętego spokoju ani wygodnej obojętności. To ten trudny, ale możliwy stan wewnętrznej równowagi, który pozwala żyć z tym, co życie przynosi, także wtedy, gdy jest trudno. To zgoda na brak pełnej kontroli i na szukanie sensu zamiast gotowych odpowiedzi. Właśnie takiej postawy uczę się każdego dnia w tych niespokojnych czasach.

A przecież dziś pokój potrzebny jest światu bardziej niż kiedykolwiek. Nie jako slogan, ale jako codzienna decyzja – w polityce, w rodzinie, w duszy. Dlatego słowa papieża mają dla mnie wagę. Widzę w nim spokojną kontynuację Franciszka – nie przez podobieństwo charakterów, ale przez bliskość ludziom, prostotę i wyczucie tego, co naprawdę ważne.

To nie początek rewolucji, ale może właśnie dlatego budzi zaufanie i daje nadzieję na coś trwałego.

czwartek, 1 maja 2025

Dopamina, multitasking i sztuka obecności

„To, co zwykłe, staje się święte, gdy jesteśmy w tym całkowicie obecni.”


Coraz częściej zmęczenie nie wynika z samej ilości obowiązków, ale z rozproszenia, z nieustannego przeskakiwania między bodźcami. Ciało działa, zadania są wykonywane, a jednak uważność bywa wciąż gdzieś obok – w tym, co zaraz, co jeszcze, co następne.

Neurobiologia doprecyzowuje intuicję, którą wielu zna z doświadczenia: dopamina – neuroprzekaźnik często utożsamiany z „hormonem szczęścia” – nie tyle daje przyjemność, co pobudza do działania. Jest aktywna głównie wtedy, gdy czegoś oczekujemy, nie gdy to już następuje. W codzienności może to prowadzić do ciągłego niedosytu: przeskakujemy z jednej rzeczy do drugiej, karmiąc umysł nadzieją na satysfakcję, która się nie pojawia.

Multitasking przez lata wydawał się rozwiązaniem – można było przecież coś robić i jednocześnie czegoś słuchać. Ale coraz częściej pojawia się potrzeba skupienia. Coraz częściej wybór idzie w inną stronę: jeśli pracuję, nie włączam muzyki, nie szukam w tle kolejnego bodźca. Nie dlatego, że to „nie wolno”, ale dlatego, że coraz trudniej oddychać w hałasie, nawet tym łagodnym.

Tak samo z porankami. Cenniejsze od tysiąca porad o „porannej rutynie” okazuje się coś prostszego – wyjście z psem, zanim zacznie się dzień. Cisza, jeszcze lekko niedospany świat, zwykła trawa pod butami. Nic nadzwyczajnego. A jednak to właśnie wtedy ciało, myśli i dusza są w jednym miejscu.

Wielu mówi dziś o potrzebie równowagi między pracą a życiem osobistym. Ale może ważniejsze od podziału godzin jest to, czy jesteśmy tam, gdzie właśnie jesteśmy. Czy ciało, uwaga i serce są razem, czy każde w innym miejscu. Równowaga nie zawsze oznacza równe części. Czasem zaczyna się po prostu od świadomego kroku.

Duchowość też dojrzewa właśnie tam – w rytmach zwyczajności. W tym, jak jemy, jak patrzymy na dziecko, jak kończymy dzień. Jeśli nie ma nas w chwili obecnej, nie ma nas też tam, gdzie Bóg zaprasza.

Nie chodzi o doskonałość, ale o obecność. Nie o sukces, ale o zakorzenienie.

wtorek, 22 kwietnia 2025

Odejście Papieża Franciszka – cisza, która zatrzymuje.

Aleteia Image Partners/CC 2.0

Wczoraj, w Poniedziałek Wielkanocny, zmarł Papież Franciszek. Jego odejście porusza — nie tylko dlatego, że był papieżem, ale dlatego, że potrafił być blisko, bez wielkich gestów. W jego stylu bycia było coś, co zatrzymywało — prostota, uważność, odwaga mówienia rzeczy oczywistych, ale często przemilczanych.

Nie będę pisać o faktach, o statystykach i tytułach. Wystarczy powiedzieć: BYŁ. I to wystarczy, żeby dziś przez chwilę zamilknąć. 

Jego pontyfikat nie był idealny. Ale może właśnie dzięki temu był prawdziwy. Uczył, że nie trzeba być doskonałym, żeby mieć coś ważnego do powiedzenia. Że Kościół to nie struktura, ale ludzie. Że Ewangelia to nie teoria, tylko konkret życia. Że życie to nie zestaw gotowych odpowiedzi, ale raczej nieustanne poszukiwanie, które w końcu prowadzi nas do miłości.

Dziś świat milknie. Nie z powodu protokołu żałoby, ale dlatego, że zamilkł głos, który mówił: „Nie bój się być człowiekiem”. Dziś zostaje cisza — nie dramatyczna, ale pełna. Może właśnie taka, jakiej teraz potrzebujemy.

Niech ta cisza nie stanie się pustką, lecz przestrzenią, w której wybrzmią nasze własne odpowiedzi na pytania, które on zadawał. Niech jego życie będzie dla nas przypomnieniem, że świętość to nie ideał nieosiągalny, ale codzienny wybór miłości.

Odpoczywaj w pokoju (*)