Coraz częściej trafiam na hasła z obszaru szeroko pojętego rozwoju osobistego. Jedne wydają mi się powierzchowne, inne naiwne. Ale są też takie, które – mimo języka zupełnie innego niż ten, którym zwykle się posługuję – poruszają coś znajomego.
Od jakiegoś czasu próbuję patrzeć na ten nurt nie z dystansu, ale z ciekawością. Zamiast pytać: „czy to moje?”, pytam raczej: „co z tego rezonuje z moim doświadczeniem?”. I ku własnemu zaskoczeniu znajduję w tych treściach wiele wspólnego z ascezą organiczną.
Ostatnio moją uwagę zatrzymało jedno zdanie: „Zachowuj się, jakbyś już był”. Nie potraktowałam go jako psychologicznej sztuczki ani magicznej afirmacji. Usłyszałam w nim coś głębszego – echo prawdy, że czasem ciało może wyprzedzać duszę. Że gest może poprzedzać przekonanie. I że niekiedy to właśnie zewnętrzny ruch staje się pierwszym krokiem ku wewnętrznej przemianie.
Psychologia od dawna pokazuje, że sposób, w jaki się zachowujemy, może wpływać na to, co czujemy i jak o sobie myślimy. Czasem to nie myśl wyprzedza czyn, ale właśnie czyn budzi myśl.
Kiedy zaczynam się zachowywać jak ktoś pewny siebie – choć wcale się tak nie czuję – mój umysł po chwili zaczyna to „kupować”. Gdy przyjmuję otwartą postawę ciała, prostuję się, uśmiecham – nawet sztucznie – w moim wnętrzu dzieje się coś małego, ale znaczącego. Ciało daje sygnał: „jest bezpiecznie, mogę się rozluźnić”.
Z czasem, gdy ćwiczę pewne zachowania, mój mózg zaczyna tworzyć nowe ścieżki – jakby uczył się nowego sposobu bycia. To dlatego nawet drobne zmiany mogą zadziałać jak zaproszenie do głębszej przemiany. W duchowym kluczu to nic innego jak gest wiary. Jeszcze nie jestem pełen pokoju – ale już porządkuję przestrzeń. Jeszcze nie mam odwagi – ale siadam do stołu, by zacząć rozmowę. Jeszcze nie ufam – ale już się modlę.
Ciało nie oszukuje. Ciało zaprasza.
W ascezie organicznej nie chodzi o przymus, lecz o rytm. O świadome, spokojne dostosowanie zewnętrznego życia do wewnętrznego pragnienia. O zgodę na to, że przemiana zaczyna się niekiedy od zewnętrznego znaku: od podjętej postawy, od powtarzanego gestu, od ułożenia dnia, który jeszcze nie płynie z serca, ale już je budzi.
Czasem na początku to tylko „udawanie”. Ale jeśli wiąże się z autentycznym wewnętrznym pragnieniem, to nie jest oszustwem – to akt zaufania. To podprowadzenie duszy w stronę światła, które jeszcze nie grzeje, ale już się tli.
Dlatego zamiast czekać, aż nadejdzie idealny stan ducha, możemy pozwolić sobie na ten paradoks: zachowywać się jak ktoś, kto już żyje w pokoju. W obecności. W wierności.
Asceza organiczna zna wartość małych kroków. Uczy, że nie wszystko trzeba „czuć”, by zacząć. Czasem wystarczy wstać, zaparzyć herbatę, zapalić świecę. To są nasze „pozycje mocy” – nie dla świata, ale dla duszy. Bo może dopiero za tym pierwszym krokiem przyjdzie chęć. Za chęcią – modlitwa. Za modlitwą – pokój.
I tak ciało, w swojej zwyczajności, staje się cichym przewodnikiem duszy.