Przy okazji wywołania św. Pawła, nasunęła mi się pewna refleksja dotycząca ideału osobistego, a właściwie jego "szerokości", czy zasięgu.
Ludzie są przeróżni. Przeróżnymi talentami zostali obdarowani. Każdy ma inną dynamikę działania.
Są typy ludzi, co do których od razu wiadomo, do czego zostali powołani. Jedno konkretne zadanie i konkretne warunki do jego spełnienia. Np. Matka Teresa z Kalkuty, brat Albert, ks. Jerzy Popiełuszko czy Stanisława Leszczyńska (położna z obozu Auschwitz-Birkenau).
Są również ludzie, którym Pan Bóg postawił w bardziej złożonych okolicznościach. Mają oni możliwości działania na różnych płaszczyznach i w różnych kierunkach, które na pierwszy rzut oka się wykluczają. Sama tego doświadczyłam.
Na początku wyobrażałam sobie, że mój ideał to będzie konkret (ja i moja analityczna głowa). W pewnym momencie na mojej kartce, gdzie zapisywałam różne słowa klucze, hasła itp. wyłoniły się dwa najmocniej przemawiające do mnie słowa. Były w stosunku do siebie mniej więcej jak woda i ogień. Trochę mnie to wybiło z rytmu. Jak mogę jednocześnie stać i biec? W tym samym czasie marzyć i twardo stąpać po ziemi? Próbowałam różnych zabiegów. Skoro nie mogę być jednym i drugiem, to może jestem gdzieś pośrodku? Nawet znalazłam środek Pisma Świętego i miałam nadzieję, że zdanie w jej środku wszystko wyjaśni... Teraz się uśmiecham jak to sobie przypominam. Byłam bardzo zdeterminowana. Nie udało mi się oczywiście znaleźć środka, bo nie było go. Trochę czasu minęło, aż zrozumiałam, że mam być jednym i drugim.
Podobnie jak Józef Engling (Allen Alles - wszystkim dla wszystkich...) czy Jan Paweł II (Totus Tuus - cały Twój).