Czasem tak jak uczniowie idący do Emaus, rozprawiamy o tym, jak bardzo jesteśmy rozczarowani życiem. Rozczarowani małżeństwem, rozczarowani rodzicielstwem, rozczarowani ludźmi, rozczarowani przebiegiem wydarzeń, rozczarowani efektami pracy nad sobą... rozczarowani wszystkim...
Mamy tyle oczekiwań, tyle wyobrażeń na każdy temat... Ile z tego się spełnia tak jak sobie wymyśliliśmy? Jeśli się spełnia po naszej myśli, to super. Może nawet pamiętamy żeby podziękować Bogu za to, że wyszło to czy tamto. Co jednak, jeśli się nie spełnia? Obrażamy się na Boga i na wszystkich dookoła? Zagryzamy zęby i udajemy że nic się nie stało, w sercu zostawiając nieuświadomiony żal? A może wracamy do naszych założeń i je analizujemy? Może już na początku nasze oczekiwania były oderwane od rzeczywistości?
Czego oczekiwałam wychodząc za mąż? (Mąż miał mnie nosić na rękach, słuchać kiedy mówię i cały wolny czas spędzać ze mną...? Pracuje 10 godzin dziennie i wraca do domu padnięty! Mieliśmy być zgodni we wszystkim...? Ogień i woda!)
Jak wyobrażałam sobie życie matki? (Moje dziecko miało być piękne i mądre...? Jest zezowate i ma dysleksję! Miało mnie słuchać i wykonywać polecenia w trybie natychmiastowym...? Ma swoje zdanie i na wszystko czas!)
Czego spodziewałam się zaczynając pracę nad sobą? (Gdy postanowiłam, że przestanę krzyczeć, to miałam zwyczajnie przestać krzyczeć...? Nadal krzyczę!)
Wciąż się spodziewamy, że coś się stanie, że ktoś się zmieni, że Ktoś załatwi nasze sprawy...
O, my nierozumni, jak nieskore są nasze serca do dostrzegania Boga i Jego woli dookoła nas.
Konfrontujmy nasze oczekiwania z rzeczywistością, która nas otacza. Bóg jest w tej rzeczywistości, jest w drugim człowieku. Nie wszyscy jesteśmy tacy sami. Każdy ma inne zadanie, inny ideał. Nie oczekujmy od siebie nawzajem nic ponadto, co możemy sobie ofiarować. Wtedy z pewnością będzie nam łatwiej znieść, że nie zawsze jest tak, jak żeśmy się spodziewali...