Jest tyle różnych uczuć we mnie... Większość ciepłych, dobrych, wdzięcznych, wynikających z głębokości relacji z Bogiem oraz z zażyłych więzi z ludźmi...
Więc, po pierwsze - tęsknię bardzo, ale to pozytywne uczucie... bo to znaczy, że jest coś więcej... Ta tęsknota to takie pragnienie serca.. serca, które dzieli się na mnóstwo kawałków, przy każdym zostawiając swoją cząstkę. Wiem, że to melancholik, ale tak jest... Cała... z duszą poety... Nie umiem się wyrażać z prostych rozmowach, potrzebuję się wyrażać w słowach zawiłych... Proste słowa są za małe by opisać rzeczywistość...
Po drugie - wdzięczność... codziennie od nowa dziękuję... szczególnie za to co daleko, za to czego doświadczyłam, za każdy sukces, a jeszcze bardziej za porażki, za świadomość, za odwagę i samodzielność...
Po trzecie - duma i zachwyt nad sobą - pewność drogi, dawno nie czułam się tak bardzo na swoim miejscu w świecie... mimo iż do realizacji celów blokują mnie ciemne myśli, jestem zadowolona z siebie... paradoks...
Są we mnie też inne uczucia - te które nie przynoszą mi pokoju, te, które mnie biczują - oczekiwanie na wolność, zgoda na śmierć dziecka, niezgoda na niezasłużone cierpienie matki, zmęczenie codziennością, brak dzielności w niesieniu wszystkich poprzednich...
Czasem czuję się taka niedoskonała... Odpychałam to gdzieś, ale po śmierci tej dziewczynki, nie mogę dłużej udawać, że jest super, a ja jestem super gotowa i super dzielna... Nie mogę o tym pisać.. nie mogę o tym gadać... nawet nie chodzi o to żeby to wygadać... Najważniejsze, żeby mi się udało to oswoić - uświadomić sobie, że cokolwiek nie pomyślę, nie jestem zła... że cokolwiek nie pomyślę, Pan Bóg nie zmieni o mnie zdania i dalej będzie mnie kochał...
Wczoraj pewna dziewczyna napisała mi całkiem w innym kontekście "Ania, jest w Tobie tyle dobra"... nie pasowało to do niczego.. ot taki głos... ale przyniósł mi trochę spokoju... na tyle by dopuścić myśl, że jest jak jest, i to co myślę nie przekreśla mnie...