wtorek, 12 grudnia 2017

Adwent na pustyni

Nie mówcie tym, którzy stracili ukochanych, że „Czas zagoi rany”. Nie mówcie, że „Oni już nie cierpią”. Najlepiej nie mówcie nic. Czas tych ran nie leczy. Pozostają, bo śmierć ukochanych jest też trochę śmiercią nas samych: coś w nas umiera. Żyjemy, ale nic nie jest tak, jak było przedtem, już nie jesteśmy tacy sami. Płaczemy nad ich śmiercią, jak Jezus płakał przy grobie Łazarza. Płaczemy nie nad nimi, płaczemy nad sobą, nad tym, co w nas umarło, co nam z nas samych umarło, ubyło. Na zawsze i nieodwracalnie.
(ks. Adam Boniecki).
To jeden z trudniejszych czasów oczekiwania na Boże Narodzenie w moim życiu... Nawet nie wiem umiem do końca opisać co czuję - ja, która tak sprawnie władałam technikami samoświadomości.  

Często posługiwałam się w przeszłości obrazem mgły dla trudnych stanów serca. Nie ma jednak on dziś zastosowania, Mgła zasłania to co za rogiem i ostatecznie opada... To co mi przychodzi na myśl, to pustynia - wielka przestrzeń "niczego miłego". Z wiejącym w oczy pisakiem, z palącym wnętrze słońcem, z ciągłą nadzieją na dotarcie do jakiejś oazy, z mirażami przedstawiającymi sceny z przeszłości; samotność w odczuwaniu, osamotnienie duchowe...

Żałoba - podobno stan naturalny - trzeba go przeżyć, na co sobie pozwalam. Ale... 
Nigdy nie można żałoby po śmierci dziecka przeżyć. Takie zdanie usłyszałem na samym początku w grupie wsparcia, do której zostałem skierowany zaraz po tym, jak zacząłem wychodzić z domu. Rodzice, którzy przeżyli to kilka, kilkanaście lat temu, mówili, że żal po stracie nigdy nie minie. I rzeczywiście tak jest. To jest sinusoida emocji, nerwów, myśli. Czasami jest lepiej, czasami gorzej. Często tego na zewnątrz nie widać, ale zawsze masz to w środku, budzisz się z tym, z tym idziesz spać. Myśl o dziecku, którego już nie ma, zawsze jest gdzieś z tyłu głowy. (Filip Chajzer dwa lata po śmierci swojego syna)
Przede mną droga przez pustynię. Jak długa? - nie wiem. 

Idę i wierzę, że to Boże Narodzenie, pierwsze bez Niej, przyniesie błogosławieństwo nie tylko naszej rodzinie, ale wszystkim, których życie dotknęła.
Idę i mam nadzieję, że nuty, które dziś grają w sercu - smutku, tęsknoty, żalu, złości, rezygnacji, chęć zniknięcia, odgrodzenia murem - po odegraniu swojej melodii ustąpią spokojniejszym tonom. 
Idę i kocham dalej...